poniedziałek, 31 grudnia 2012

47. Upadek

Boże, błagam Cię, potrzebuję wakacji...

***

Okej, skoro kończy się właśnie przedostatni dzień dwa tysiące dwunastego roku (NIE dwutysięcznego dwunastego roku, ludzie, błagam, ogarnijcie to w końcu, bo ten mały drobiazg dziwnie wkurza mnie ponad wszystko, szczególnie płynący z ust największej i najbardziej przemądrzałej kujonki mojej klasy oraz sorki od PP), więc przydałoby się napisać jakieś postanowienia, podsumowanie, coś w ten deseń. A nawet jak by się nie przydało, dzisiaj mam zły humor i szczególną ochotę ponarzekania na siebie. I prośba: jeśli po przeczytaniu posta będziecie mieli dla mnie jakąś choćby najmniejszą radę, błagam, napiszcie mi ją w komentarzu, bo coraz bardziej wymiękam!

Może zacznę od wypisania plusów i minusów, później przyjdzie czas na komentowanie. Najpierw plusy:
- spotkałam się 3 razy z SOLEIL
- spędziłam świetne dwa dni ferii na wsi u A.
- napisałam całkiem dobrze testy gimnazjalne
- przyjęłam sakrament bierzmowania
- udało się mieć pasek na koniec gimnazjum
- poduczyłam się niemieckiego w wakacje i nadal się uczę
- poesemesowałam chwilę z SOLEIL
- liceum, które wreszcie wybrałam, okazało się raczej dobrym wyborem
- pierwsza od dawna magiczna Wigilia spędzona u babci

Minusy:
- to, czego zawsze się boję - przez schlanego Ojca nie mogłam pojechać na spotkanie z SOLEIL
- przepadły mi dwie możliwości spotkania się z SOLEIL sam na sam: na wakacjach oraz na tydzień przed odwołany został JEJ występ w moim mieście
- przeczytałam tylko niewielki fragment Nowego Testamentu
- nieodwracalnie utraciłam jedyną przyjaciółkę - Pe.
- nie potrafię już zaufać i coraz bardziej boję się ludzi
- strasznie mało czytam
- od pół roku nic nie rysowałam
- Tata nadal pije, a ja nie mam odwagi spróbować Mu pomóc
- dalej nie wiem, co chcę robić w życiu
- nie mogę się ustatkować ze swoimi poglądami
- ciągle kłócę się z tym, co robię
- nie potrafię się zmienić i czuję do siebie wstręt
- mój angielski opada na bardzo niski poziom, walczę o dwóję na semestr

Tak ogółem sporo było dobrych momentów, takich z SOLEIL, które zapamiętam do końca życia. Jednak minusów też jest dużo. Zwłaszcza ta utrata Pe., nieumiejętność ponownego zaufania i strach przed ludźmi. Cholernie siebie nienawidzę. Przyglądam się swojemu życiu i nie potrafię zrozumieć w sobie wielu rzeczy. Jedzenie mięsa jest dla mnie bestwialstwem, a mimo to nie czuję w sobie aż takiej potrzeby przejścia na wegetarianizm, nie umiem tego zrobić. Kocham i wierzę w Boga, a mimo to nie potrafię bronić wiary w każdej sytuacji, nie robię zbyt wiele, by zbliżyć się do Pana. Naprawdę dostrzegam problemy dzieci Afryki, niepełnosprawnych czy bezdomnych ludzi, ekologii, a mimo to nie robię właściwie nic, by coś zmienić. Miałam przede wszystkim uczyć się niemieckiego, geografii i matmy, a jednak nadal uczę się całkiem dobrze prawie wszystkich przedmiotów i nie mam czasu na te trzy. Znów za chwilę myślę o tym, że chcę poszerzać swoją wiedzę o świecie , a mimo to często uczę się, żeby tylko zaliczyć sprawdzian. Wiem, że to wszystko pogmatwane, w każdym razie co chwila zmienia się mój stosunek do własnej edukacji. Nie potrafię pomóc Ojcu. Mimo iż strasznie przez Niego cierpię, nie umiem się ogarnąć, zbuntować, powiedzieć Mu, co myślę o Jego pijaństwie, namówić go na pójście do psychologa.

Czuję, że tak naprawdę nic w swoim życiu nie potrafię zmienić, że nie ma ono sensu. Naprawdę chciałabym potrafić pomagać, działać w słusznej sprawie, a także zająć się swoją pasją. Lecz jakoś nie mam na to siły, odwagi, nie wiem, nie umiem tego zrobić. Czytam blogi mądrych osób i zastanawiam się, dlaczego nie potrafię być taka, jak oni, dlaczego nie potrafię głośno wyrażać swoich poglądów i skupić się na własnym hobby, rozwijać go.

Powiecie, że jestem żałosna, leniwa, dwulicowa, bezwartościowa? Przysięgam, że ja doskonale o tym wiem, sama tak o sobie myślę. Szczerze nienawidzę się za to wszystko. Nie cierpię swojego życia, a jednak nie potrafię tego zmienić. Dlaczego? Dlaczego nie mam tej siły, woli walki?

Potrzebuję natychmiastowej pomocy, gdyż sama najwyraźniej nie potrafię się podnieść z tego jakże niskiego upadku. Proszę, niech ktoś mi pomoże...

***

Boże, błagam Cię, potrzebuję wakacji od własnego życia.

sobota, 29 grudnia 2012

46. "Jako jednostka świata nie zmienimy..."

Wczoraj w nocy (w sumie to dzisiaj już było) przed zaśnięciem czytałam sobie pewien wywiad z Kamilem Bednarkiem dla gazety "Cogito" (nr 414). Czytam. czytam. Myślę: 'Nie głupio mówi". Aż wreszcie doszłam do takiego jednego pytania dziennikarza. Fragment rozmowy pozwolę sobie zacytować:

- Muzyka reggae zawiera element rewolucji. Czy według Ciebie żyjemy w Babilonie? Jest z czym walczyć?
- Ja zawsze uciekałem od polityki, nie interesowało mnie to. Ludzie, którzy np. są publicznie wrogami, w rzeczywistości przybijają sobie piątkę. Tak naprawdę my, jako jednostka, świata nie zmienimy. Musimy się skupiać na własnym szczęściu.
- A nie wolisz być tą kropelką, która drąży skałę?
- Spełnianie własnych marzeń, to jest ta kropelka. System nie będzie miał wpływu na to, czy będziemy szczęśliwi, czy nie. Lepiej zająć się wewnętrzną rewolucją.


Zaczęłam rozkminiać. Fakt, polscy politycy to w większości dno. Poza tym, że wszyscy chcą się tylko "nachapać", zdobyć jak najwięcej dla siebie, to jeszcze dodatkowo wielu jest nielojalnych, niestałych w swoich pierwotnych założeniach. Często zmieniają front, zmianie ulegają ich główne cele, wartości, poglądy. Uważam to za totalną porażkę. Oczywiście, ludzie się zmieniają, np. w wyniku różnych przeżyć, doświadczeń odmienia się nasze zdanie na dany temat. Jednak w polityce jest to raczej spowodowane chęcią większego zysku, większego poparcia. I to już nie jest okej. I nie mogę szanować takich ludzi.

Dlatego też nie dziwię się osobom, które z polityką nie chcą mieć nic wspólnego. Mnie samą (choć uważam, że patriotycznie powinno się wiedzieć, co się dzieje w ojczystym kraju, w którym do tego się żyje) zazwyczaj nudzą telewizyjne wiadomości, programy o polityce, gdyż aż żal mi komentować te głupoty, które są tam wygadywane. Mimo to mamy chyba jednak obowiązek co nieco orientować się w tym wszystkim. W innym wypadku niestosownie jest wyrażać swoje niezadowolenie i krytykować działań innych, czyż nie?

Jednak czy "jako jednostka świata nie zmienimy"? Faktycznie jeden człowiek raczej nie przekona naraz całego tłumu, zwłaszcza ogłupionego przez system. Ale jednostka może indywidualnie przekonać drugiego, może trzech, może dziesięciu znajomych. Z kolei oni przekonają następnych. I tak dalej, i tak dalej, aż tych ludzi uzbiera się spora gromadka. Taka grupka dalej może rozmawiać i już coś większego zdziałać. Może świata faktycznie nie zmieni, ale chociaż jego niewielki fragment wokół siebie, może doda swoją cegiełkę do muru. Myślę, że tylko leń, egoista lub pesymista w to nie uwierzy.

Skupić się na własnym szczęściu? Czy to nie jest egoistyczne? Prawda, nie zawsze. Być może będąc szczęśliwym w realizowaniu swoich marzeń, optymizmem zarazimy innych, którzy tez wezmą się za siebie, zaczną coś dla siebie robić. I świat będzie piękniejszy.

Ale czy nie lepiej byłoby pomyśleć bezpośrednio o innych? Przecież w Polsce jest mnóstwo takich horrendalnych sytuacji, kiedy to brakuje pieniędzy na leczenie śmiertelnej choroby, na pensje dla ciężko pracujących obywateli, na dofinansowanie na dzieci z patologicznych rodzin, na pomoc bezdomnym, biedniejszym czy wiele innych. Wymieniać można by długo. Faktem jest, że nasze podatki idą na, delikatnie mówiąc, niewłaściwe cele. Okej, zgadzam się, że nie łatwo jest samemu coś z tym zrobić, ale czy to jest powód, by się poddać i uznać swoje własne szczęście za ważniejsze? Nie można chociaż pomagać w wolontariacie, przeznaczać jakieś drobne sumy na akcje charytatywne, brać udziału w strajkach, manifestacjach, ulicznych kwestach?

A co, jeśli nie mam racji? "Lepiej zająć się wewnętrzną rewolucją" - może to rzeczywiście ma jakiś sens... W końcu zanim zaczniemy krytykować ludzi, najpierw powinniśmy zastanowić się nad sobą. Chcąc naprawić świat, w pierwszej kolejności spójrzmy na siebie. Być może to my sami potrzebujemy przemiany, jakiejś metamorfozy lub pracy nad kilkoma swoimi wadami. Kiedy już dostrzeżemy w sobie problemy, zwalczymy je, staniemy się lepsi, co przyniesie nam szczęście. A będąc szczęśliwymi, staniemy się też silniejsi. Czy wówczas nasze możliwości ratowania ludzkości nie okażą się znacznie większe?

Sama już nie wiem, co o tym wszystkim myślę. Zaplątana w wewnętrzny konflikt, nie potrafię jednogłośnie zgodzić się lub nie zgodzić z Kamilem Bednarkiem.

A jakie jest Wasze zdanie na ten temat?

45. Wieder

Hip hip hura! Ura Omote wróciła!!! - tsaa, marzenie...

Więc jestem. Dalej żyję, co jest aż dziwne, biorąc pod uwagę liczbę zemdleń w grudniu.

Stan fizyczny:
Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się wysypiałam, mimo iż w czasie roku szkolnego śpię o jakąś godzinę dłużej niż obecnie, w czasie przerwy świątecznej. Zapewne chodzi o naukę. Sprostuj, o przymusową naukę z tykającym nad głową zegarkiem.

Stan psychiczny: W sumie cieszę się, uśmiecham. Nie powiem: "Jestem szczęśliwa", ale jest w miarę dobrze. W końcu wreszcie miałam całkiem udaną Wigilię, to nowość, do której dążyłam od paru ładnych lat. Ale mój mózg rąbie mi logiczne myślenie. Popadłam w paniczny strach przed omdleniami, nazbyt szerokim łukiem omijam wszystko, co może spowodować u mnie kolejną utratę przytomności. I nie chcę o tym więcej mówić, myśleć ani pisać (o dziwo, chyba zwłaszcza pisać; pisanie wyzwala zbyt wiele emocji).

Co mnie tu na nowo przywlokło? A no nie wiem. Po prosu, jakaś wewnętrzna potrzeba, chęć, może wolna chwila albo faza na zrobienie nowego szablonu. Ile tu pociągnę? Nie mam pojęcia. Uprzedzam w każdym razie, że nowe notki nie będą szczególnie częste. O ile w ogóle będą.

Póki co tyle.

Aha, polecam pewną stronę, którą ostatnio odkryłam. Że tak powiem: "Loffciam ją" (O Boże...). To coś, czego od dawna poszukiwałam. Sporo tam naprawdę ciekawych, inspirujących pomysłów. Moją ulubioną jest zakładka DIY / Handmade. Jej adres:

>>> www.zszywka.pl <<<

Soł, gud baj.

_______________________
* Wieder - z niemieckiego "znów".

sobota, 10 listopada 2012

44. Pauza, a może kropka?

     Niestety muszę oznajmić, że odchodzę. Na zawsze czy na jak długo, tego sama nie wiem. Po prostu doszłam do wniosku, że blogowanie jakoś nie jest dla mnie. Ciągle albo mam nowy ciekawy temat, ale jakoś nie potrafię się zebrać do napisania, aż w końcu, gdy się udaje, wena mnie opuszcza; albo znów chcę coś napisać, ale po otwarciu okna nowego posta nic ciekawego do głowy mi nie wpada.

    Oczywiście wiem - mój blog, moja sprawa, a to, co tu piszę, nie musi być nikogo zadowalać. Ale jeśli nie zadowala nawet mnie, to takie "wypocinki" nie mają większego sensu. Tak więc chyba swoje skrywane przemyślenia pozostawię dla siebie i dla swojego pamiętnika, gdzie uzewnętrznianie się wychodzi mi znacznie lepiej. Być może kiedyś nauczę się wygłaszać je na głos.

     Myślę, że na Wasze blogi będę czasem zaglądać, komentować, bo lubię je czytać, czytać Wasze refleksje. Także prawdopodobnie się nie rozstajemy. I oczywiście można do mnie pisać, najlepiej na GG, chociaż tam ostatnio też rzadko wchodzę.

     To by było na tyle. Może kiedyś wrócę, gdyż jestem bardzo zmienną osobą. Trzymajcie się!

piątek, 5 października 2012

43. Bańka prysła

     Moje wizje są jednak prorocze. Może nie spełniają się dosłownie, ale główny sens jest ten sam. Pamiętacie, jak kiedyś, siedząc sobie w wannie, wyobraziłam sobie, że piszę do SOLEIL z pytaniem o JEJ występ, a ONA mi odpisała, że wtedy nie będzie itd.? Dzisiaj zostałam poinformowana przez właścicieli lokalu, w którym rzecz miała się odbyć, że wydarzenie zostało odwołane przez jakąś tam agencję. SOLEIL nie przyjedzie. Nie zobaczę się z NIĄ, nie porozmawiam, nie przytulę, nie dam JEJ mojego rysunku. Czekałam na ten moment od marca, by właśnie teraz, gdy zostało już tylko 15 dni, dowiedzieć się, że to wszystko na marne. Serce na chwilę stanęło, ręce zlodowaciały. Co za ironia, akurat teraz, kiedy w domu mam ogromne piekło, ostatnia nadzieja gaśnie.
     Zgasła. Nie ma już nadziei.

środa, 26 września 2012

42. Pierwsza pałka w liceum

     Historia lubi się powtarzać. Dzisiaj zarwałam moją pierwszą jedynkę w liceum. Z czego? Oczywiście z chemii, u mojej byłem nauczycielki.

     Nic się wczoraj nie nauczyłam - po prostu nie zdążyłam. To znaczy jakbym zaczęła się uczyć o 15, a nie o 16, to dzisiejsza sytuacja nie miałaby miejsca. Ale nie będę zakuwała od razu po powrocie ze szkoły, już i tak dość życia na nią tracę. Ale nie ważne, w każdym razie musiałam jeszcze odrobić matmę, nauczyć się polskiego, geografii (bo kartkówka) i historii, z której postanowiłam się zgłosić. Uznałam, że skoro jest 35 osób w klasie, a to pierwsza lekcja, na której pani będzie pytać, to padnie na kogoś innego. Niestety, pół klasy zgłosiło nieprzygotowanie. Ja się powstrzymałam, bo mamy tylko jedno na semestr, głupio je już stracić. Jednak nauczycielka spytała aż siedem osób (w tym oczywiście mnie ostatnią - chciała wziąć kogoś, kto coś umie i się zawiodła ;-D). I jednocześnie wystawiła siedem pał. No nie powiem, wysoki poziom nasza klasa prezentuje.

     Potem była historia, na której z odpowiedzi dostałam 4+ (zapomniałam, na czym polegał Marsz na Rzym). Ale jestem zadowolona. I to z obu ocen! :-)

     Jak wspomniałam na początku, historia lubi się powtarzać. Otóż kiedyś w gimnazjum miałam prawie identyczną sytuację: też długo zakuwałam, żeby zgłosić się do odpowiedzi, tylko że z biologii. I oczywiście też nie zdążyłam poczytać chemii, z której w efekcie otrzymałam jedyneczkę. Tylko że wtedy bardzo się tym przejęłam, nawet siadając do ławki, powstrzymywałam zbierające się w kącikach oczu łzy. Jeny, jaka ja byłam nieogarnięta, żeby tak się przejmować. A z biologii w końcu pani mnie nie spytała, nie chciała brać ochotników.

     Tym razem od początku zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli mnie spyta z chemii, to będzie gwarantowana jedynka. A gdy szłam do odpowiedzi oraz gdy wracałam spod tablicy, szeroko i niewymuszenie się uśmiechałam, myśląc o moim pechu. I jestem dziś zadowolona z siebie. Bardzo się cieszę, że już nie przejmuję się ocenami niedostatecznymi. Chyba mój plan dotyczący olania przedmiotów, których nie będę zdawała na maturze, by mieć czas na te maturalne, jednak nie okaże się taką klęską. Teraz pozostaje tylko przetłumaczyć to Mamie. ;-)

wtorek, 25 września 2012

41. Mylne słowa innych

     Kurde, uwielbiam swoją babkę od angielskiego. Wcześniej sporo słyszałam, że jest dość wredna, a moje obawy dodatkowo potwierdzał fakt, że jest ona przyjaciółką mojej byłej, niekoniecznie fajnej nauczycielki tego języka. Na szczęście znów przekonałam się, że nie warto słuchać ludzi w sprawach oceniania kogoś. Trzeba go najpierw poznać.

     Ta pani jest wymagająca: kartkówki na 50 słówek, długie wypracowania. I to pewnie był główny powód tych wszystkich plotek na jej temat. Choć jak dla mnie zalicza się to do plusów. Ale wydaje się też być mądrą osobą. Uważa, że młodzież jest coraz głupsza i niewychowana (zaznaczyła, że chodzi o ogół). Pokazuje nam, jakie śmieszne błędy popełniamy na maturze, tłumaczy, co zrobić, żeby lepiej zdać. A do tego nie prowadzi sztywnej, szablonowej lekcji. Sporo rozmawiamy, ostatnio np. o tak zwanych "hejterach" (o ile dobrze rozumiem sens tego słowa). W każdym razie o typkach, którzy, pisząc chamskie komentarze, próbują się wyładować i dowartościować, o takich, którzy robią to z nudów, którzy specjalnie spamują, oceniają innych, choć to ich prywatne życie itd. To a propos tekstu z podręcznika. Niezła konwersacja nam się nawiązała.

     Niech sobie mówią, co chcą, ja tam lubię moją nauczycielkę.

***

     W szkole się rozkręcają. Póki co daję radę, ale zastanawiam się, jak to będzie od października, kiedy 2 razy w tygodniu będę przeznaczała po 2h na dodatkowy niemiecki. No cóż, mam swoje priorytety i ewentualnie skończę z dwójami z biologii, chemii czy fizyki.

***

     Ciężko jest. Ojciec wieczorami jak zwykle ma jakieś swoje "wąty", przez co często nie mogę skupić się na nauce, bo myślę tylko o tym, jak powstrzymać łzy. A świadomość, że nie mam już zaufanej osoby, do której w każdej chwili mogę wysłać eska, dodatkowo mnie przytłacza. Pe odpisała na mój monolog w kilku punktach. We wszystkich zaprzeczała, m.in. że pociąg naprawdę jej się opóźnił itp. Tylko w ostatnim przyznała, że "No fakt, uznałam, że wolę cały ten weekend spędzić z nimi". Serce na chwilę stanęło, by po pęknąć z ucisku. Odpowiedziałam Pe, że dziękuję za szczerość. Od kilku dni nie mamy kontaktu.

niedziela, 16 września 2012

40. Jeden dzień

     Co tu dużo mówić. Nie było fajnie, było zarąbiście!!! Sam początek słaby, ale później się rozkręciło, znalazła się SOLEIL, a potem nawet poszłyśmy wszystkie razem na kawę. Z początku nie sądziłam, że to może być aż tak udany dzień, ciągle wydawało mi się, że za wiele się nie uda, że nie będzie czasu, a z NIĄ zamienimy tylko kilka słów. A tu szok! Nie wiem, czy nie było to do tej pory najlepsze spotkanie ze wszystkich.

     Nie będę opowiadała nic dokładniej, bo to jest po prostu nasze. Ten dzień, ten czas, te rozmowy. Tak, rozmowy, wreszcie się przełamałam i udało mi się gadać dość normalnie z dziewczynami i z NIĄ. I był kontakt wzrokowy, były momenty, gdy patrzyła prosto w moje oczy (które, nawiasem mówiąc, ciągle uciekały, gdyż nie potrafiły wytrzymać dłużej niż przez sekundę tego magnetycznego spojrzenia). A za 35 nocy znów się spotkamy. Wreszcie się potwierdziło, już tak na 100% przyjedzie tu, w szufladzie trzymam świeże bilety!

     Niestety nie wszystko udało się tak fantastycznie. Pe mocno mnie zraniła, wbiła ten cały tępy nóż, a może wręcz topór, w plecy. Nie przyjechała, nie było jej dziś. Wczoraj i w czwartek jeszcze wierzyłam, że faktycznie coś jej wypadło, niewielkie wątpliwości się pojawiły, ale jednak jej ufałam. A dziś... wystawiła nas. Wystawiła szczególnie mnie, bo przecież miała wczoraj u mnie nocować, a poza tym we dwie od dłuższego czasu trzymałyśmy się razem. Tymczasem ona dziś napisała, że ma opóźnienie pociągu, następnie wcale nie odbierała telefonu, później odpisała, że już nie dotrze, bo nie zdąży potem wrócić, i że siedzi akurat z dwiema koleżankami gdzieś w fast foodzie. Trzy godziny później jeszcze spytała, czy w końcu spotkałyśmy się z SOLEIL i wspomniała, że idzie ze znajomymi na dworzec. Dodatkowo wczoraj pogrążyła się na facebook'u, pisząc na tablicy, że nie może się doczekać soboty, kiedy spotka się z nimi, o nas nic nie wspomniała.

     Uważam, że postąpiła chamsko. Szczególnie, że wiedziała, jak bardzo zależy mi, żeby była. Myślałam, że rozumie, w jak trudnej dla mnie sytuacji jestem i jak bardzo potrzebuję tej chwili oderwania. Może to zabrzmiało tutaj egoistycznie, ale przyznacie chyba, że nie wystawia się tak kogoś, kogo nie widziało się ponad rok, a do tego ten rok bardzo nas do siebie zbliżył i sądziłam, że obie za sobą tęsknimy. Chciałabym wierzyć, że to faktycznie nieporozumienie, ale naprawdę nie wiem, co musiałaby mi powiedzieć, żebym mogła to zrozumieć. Niemniej jednak spróbuję z nią pogadać jutro czy w najbliższym czasie. Powiem jej, co o tym myślę, jak się poczułam, jak cierpiałam. Uważam, że co jak co, ale nigdy nie można tak po prostu przestać się do siebie odzywać, nie dając sobie szansy na wyjaśnienia. A jak marne one będą (o ile w ogóle), to już inna sprawa.

     Kiedy wróciłam dziś do domu i poszłam się kąpać, byłam najszczęśliwsza na świecie. Później zaczęłam myśleć o Pe, łączyć fakty i zrobiło mi się smutno. Ale postanowiłam, że nie będę o niej myślała, że nie zepsuje mi tego dnia. Wkurzyła mnie i nie mam zamiaru przez nią płakać. Mam SOLEIL, mam dziewczyny, których świetnie się słucha, a nawet z nimi gada. To dzisiaj było dla mnie najważniejsze, nie kolejne utracone zaufanie.

piątek, 14 września 2012

39. Jestem licealistką! Ale czy to coś zmienia?

     Dupa, dupa, dupa! Oczywiście jak zwykle wszystko się poplątało. Choć tak naprawdę właściwie to najważniejsze powinno przebiec z zmian, ale mam stracha, że i to się rozwali.

     Dzisiaj miała do mnie przyjechać Pe. Chyba o tym wspomniałam w ostatnim poście. Wszystko było zaplanowane: jej przyjazd, potem miałyśmy połazić po mieście, a w nocy wspominać, oglądając filmy ze spotkani z SOLEIL. A jutro Warszawa, kolejne spotkanie, znaczy takie pół-spotkanie. Niestety, jak już wyżej powiedziałam (nawiasem mówiąc, bardzo dosadnie i emm... ładnym językiem), dupa! Pe. nie przyjechała, wczoraj mnie poinformowała, że nie da rady, bo coś tam jej wypadło. Nie jestem na nią zła, to przecież niezależne od niej. Tylko już od rana miałam jakieś dziwne przeczucie, że coś pójdzie nie tak, że coś się stanie. No i stało, a właściwie nie stało się, czego efektem jest, że siedzę teraz samotnie w domu.

     Do tego Tata, mimo iż ostatnio znalazł nową sezonową pracę, oczywiście po powrocie musiał sobie wypić, rozprawiając o tym, jaki to on spracowany! W rezultacie o 23:00 szybko zgasiłam światło i dławiąc się własnymi łzami, próbowałam zastygnąć w bezruchu, by Ojciec nie zauważył, że nie śpię i nie przyszedł do mnie truć tych swoich głupot. Na szczęście nie przyszedł, po nawrzucaniu Młodej zamknął się u siebie.

     Nowa klasa. W sumie nie jest źle. Ci, co chcą, chodzą sobie na te spotkania z piwem i wódką. Ja tam po prostu nie przychodzę. Nikt do tej pory nie czepiał się mnie z tego powodu, mam nadzieję, że to się nie już zmieni. Jest kilka dziewczyn, z którymi ewentualnie mogę zamienić kilka słów na przerwie. Inna sprawa, że zazwyczaj stoję przy nich jak głupia, bo nie potrafię zacząć rozmowy i powiedzieć czegokolwiek na jakikolwiek temat. No cóż, zostają jeszcze pytania typu: "Co mamy potem?" lub "W jakiej sali?". To i tak dobrze. Może za pół roku nieco się rozkręcę i przejdę do "Co tam słychać?".

     A, zapisuję się na dodatkowy niemiecki. Właściwie już zapisałam, tylko muszę jeszcze iść w poniedziałek na test ustny, żeby mnie przydzielili do odpowiedniej grupy. Postanowiłam, że biorę się za to na poważnie. Po każdej lekcji w szkole odrabiam wszystkie zadania, słucham sobie drugi raz nagrań, a prace pisemne (jak np. ostatnio opis dnia) staram się urozmaicać. Puki co uczę się wszystkich przedmiotów, ale jak już się rozkręci, chcę przykuć uwagę do niemieckiego i kilku innych, które planuję zdawać na egzaminie dojrzałości. Nie ma sensu skupiać się na biologii czy chemii. Zobaczymy, jak to wyjdzie, bo szczerze mówiąc, nigdy tak nie robiłam.

     Błagam, niech jutro wszystko się uda. Muszę zobaczyć dziewczyny i SOLEIL, popatrzeć na NIĄ z bliska, posłuchać JEJ kojącego głosu, bo zwariuję. Ostatnio doszłam do wniosku, że moja psychika jest lekko zryta. Nie wiem dokładnie, przez co. Pewnie przez wszystko po trochu: przez Ojca, brak kontaktu ze szkolnym towarzystwem, brak zwyczajnego, szczerego przytulania, ta nadmierna nauka wyniszczająca mój mózg, no i oczywiście ta cholerna tęsknota. Niby trochę się zmieniło, czy nawet polepszyło, to całe liceum, ten plan na 3 lata. Ale tak naprawdę nadal jest to samo. Moje życie wciąż składa się z odcinków czasu "od spotkania do spotkania". Ewentualnie od jakiegokolwiek kontaktu z NIĄ. To męczące, uzależniające, często bardzo bolące... ale i tak nie zamieniłabym tego na nic innego. Bez SOLEIL już dawno bym wybuchła i stworzyła dodatkowy, jeszcze jeden problem dla moich Rodziców. Nie chcę tego. Chcę tylko czasem JĄ zobaczyć... Pewnie się powtarzam albo ciągle chrzanię dość podobne, w gruncie rzeczy polegające na tym samym pierdoły na temat mojej horrendalnej samotności. Sorry.

niedziela, 2 września 2012

38. Po dwóch miesiącach

     Dzisiaj chciałabym podsumować swoje wakacje. Może w punktach.

1. Niemiecki - Udało się! Uczyłam się naprawdę sporo, zrobiłam prawie cały samouczek (zostały mi dwie lekcje). Szczerze mówiąc, to trochę naiwnie wierzyłam, że skończę tak z 10 dni przed rozpoczęciem roku, no ale nie oszukujmy się - ciężko było zmusić się do nauki na wyjeździe nad morze czy na wsi u babci. Jednak jestem z siebie bardzo dumna, że w połowie sierpnia, gdy zostało mi jakieś 20 lekcji, nie poddałam się, twierdząc, że pewnie i tak się nie uda. Nie pisze tu tego, żeby się czymś chwalić. Po prostu chcę widzieć sens tej nauki i mieć do niej dalszą motywację.

2. Bieganie - Tu było gorzej, ale i tak lepiej, niż w zeszłym roku. Przez jakieś 20 wieczorów lipca biegałam po około pół godziny. Po powrocie z wyjazdu na początku sierpnia chęć do joggingu jakoś mnie opuściła.

3. Czytanie - Tutaj totalna porażka. Przeczytałam zaledwie 1,5 książki (tej drugiej nie chciało mi się kończyć, była zbyt nudna jak na mój gust). Teraz przyjdzie liceum i z wiadomą mi ilością lektur, jakie mnie czekają, raczej nie będzie czasu na wybrane przez siebie pozycje.

4. Rysowanie - Też słabo, zrobiłam tylko jeden rysunek dla SOLEIL, który mam nadzieję dać jej w październiku. Ale ten punkt akurat nie był jakoś szczególnie planowany przeze mnie w czerwcu.

     Ogółem oceniam swoje dokonania naprawdę wysoko. To znaczy, może patrząc na powyższy spis nie wygląda to aż tak dobrze, lecz w zeszłym roku po raz pierwszy miałam podobne plany i wtedy praktycznie nic nie zrobiłam. Tak więc z perspektywy czasu jestem dużo do przodu. Może za rok będzie jeszcze lepiej ;-)

     Czy odpoczęłam w ciągu minionych dwóch miesięcy? Raczej tak. Czuję się znacznie lepiej, niż dwanaście miesięcy temu, gdy wracałam do szkoły z poczuciem porażki, oraz niż po wcześniejszych wakacjach, gdy powracałam z poczuciem, że tak naprawdę nic fajnego nie zrobiłam. Tym razem się uczyłam i biegałam, ale też odpoczywałam, czasem gdzieś wyszłam, poczytałam gazetę, pograłam na kompie, poleżałam bezczynnie. Znów za dużo myślałam o wszystkim, ale od tego chyba nie ucieknę, taka moja natura, moje mniejsze i większe troski i zmartwienia. Czasem muszę sobie popłakać, nawet jeśli bez większego powodu. Przychodzą chwile, że nie doceniam tego, co mam. Przykre, ale tak jest.

***

     Teraz na trochę inny temat. Przez ostatni czas sporo się pozmieniało między mną i SOLEIL. To znaczy nie to, co do NIEJ "czuję". Najpierw byłam szczęśliwa, że będzie w moim mieście w październiku. Potem zaczęłam się martwić, że to jednak pomyłka; że nie przyjedzie. A były to jak najbardziej uzasadnione obawy, nie tylko moje chore wymysły. Następnie pojawiła się na horyzoncie nowa szansa na spotkanie, którą planuję oczywiście wykorzystać... i to nie sama, bo Pe. przyjedzie do mnie we wrześniu, a potem razem ruszamy na podbój Warszawy. ;-) Natomiast dosłownie kilka dni temu, gdy nadzieja już prawie umarła, okazało się, że SOLEIL jednak przyjedzie w październiku. Jestem z tego powodu tak szczęśliwa! <3 br="br">     No i proszę, zamiast jednego spotkania, będą aż dwa. Życie potrafi tak pozytywnie nas zaskakiwać. :-)

***

     PS Nie dodaję już "nuty na dziś", obecnie próbuję ustawić na blogu playlistę, będzie chyba wygodniejsza. Ale to tylko takie małe info.

wtorek, 28 sierpnia 2012

37. STOP!

     Znów muszę coś zmienić na blogu. Stwierdziłam, że nie ma sensu silić się i napinać, pisząc każdą kolejną notkę w nadziei, że będzie ona rzeczywiście dobra, że poruszę trudy temat. Nie umiem używać górnolotnych zwrotów, pobudzając w ludziach emocje i uczucia. Trzeba to sobie wreszcie powiedzieć prosto w twarz. I zaakceptować to.

     Od teraz piszę tu całkowicie dla siebie. Chaotycznie, bo taki jest mój świat. Bez poddawania się ocenom - już dawno uważałam, że nie ma to zbyt wielkiego sensu. Od teraz piszę z serca, co mi ślina na język przyniesie. Ze wszelkimi błędami składniowymi, logicznymi i jakie tam jeszcze. No, może prócz ortograficznych, bo te akurat już w trakcie pisania dają się we znaki (i dobrze! najlepszym sposobem jest nauka na własnych błędach). Nie obchodzi mnie, komu się to podoba, a komu nie. Od teraz przynajmniej tutaj w 100% będę sobą. Teoretycznie już podczas zakładania tego bloga planowałam się tego mocno trzymać. Niestety nie do końca się udało.

     Postanowiłam też zmienić szablon. Obecny bardzo mi się podoba, lecz świadomość, że identyczny mogą posiadać setki osób, automatycznie mnie odstrasza. Nie chcę być jak inni. Nie umiem. Nawet w tak błahej sprawie. Nowy szablon, który zawita tu w najbliższym czasie, prawdopodobnie nie będzie zbyt profesjonalny czy dobry jakościowo. Ale będzie mój.

     Na dziś to wszystko. Niewiele. Czy to źle, czy dobrze? Od teraz to moja sprawa.

sobota, 18 sierpnia 2012

36. Ambitna klasa

     Dzisiaj byłam na spotkaniu mojej nowej klasy. Nie wszyscy przyszli, ale i tak już wiem, że czekają mnie ciężkie 3 lata...

     Szczerze mówiąc, myślałam, że ludzie w liceum są już poważniejsi, zastanawiają się trochę nad swoją przyszłością. Naiwnie wierzyłam, że jednak pójdziemy na tą pizzę i ewentualnie dopiero później bardziej imprezująca część towarzystwa ruszy na piwo, a ja z resztą się rozejdziemy. Pomyliłam się. Spod umówionego miejsca dwie osoby od razu wbiły do sklepu po alkohol. Następnie poszliśmy nad jakiś staw, gdzie rozsiedliśmy się na trawie i zaczęły się rozmowy. Tych niepijących, prócz mnie, były jeszcze 4 dziewczyny. Z jedną z nich, którą znałam ze wspólnych zajęć w-f'u, wyszłyśmy pierwsze, po godzinie, kiedy miałyśmy (przynajmniej ja miałam) dosyć słuchania o tym, kto kogo rucha...

     Zastanawiam się, jaki tacy ludzie mają cel w życiu. Nie zabraniam nikomu się bawić, ale chyba trzeba mieć jakiś umiar. A z tego, czego dziś się dowiedziałam, oni raczej nie przykładają się do nauki. Jaki jest ich pomysł na siebie? Przecież będą musieli kiedyś zarabiać, być odpowiedzialni, bo niby za co chcą się utrzymywać? Ich to kompletnie nie obchodzi, liczy się tylko alkohol, pety, znajomi.

     Chciałabym umieć jakoś pomóc takim ludziom. Jakoś wyprowadzać ich z ciemności. Ale jak to zrobić? Co ja tu mogę? Co najwyżej modlić się za nich. A moje marzenia o przyjaźni? Cóż, po raz kolejny oddaliły się o tysiące kilometrów. Kolejna nadzieja powoli traci blask.

____________
<nuta na dziś>

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

35. Wydatki szkolne

     Udałam się dzisiaj po podręczniki szkolne. Jako rocznik 96, ten felerny, rozpoczynający nową podstawę programową, co roku wszystkie książki muszę mieć nowe, pachnące, świeżo wydrukowane. Są one przejrzyste, zawierają mnóstwo kolorowych fotografii, gadżetów w postaci dodatkowych płyt z ćwiczeniami, których, nawiasem mówiąc, nikt nigdy nie robi; jakichś tabelek, wykresów i innych pierdół. Oczywiście za takie luksusy trzeba sporo zapłacić. Średnio około 30zł za podręcznik, niekiedy z ćwiczeniami czy kartami pracy, na rozwiązywanie których na lekcjach i tak nie znajdzie się czasu.

     Za dzisiejszy zakup zapłaciłam jakieś 330zł. Wciąż brakuje mi kilku pozycji, m.in. książek do:
- matematyki (z powodu niejasnej informacji na wykazie),
- j. polskiego (tak jak powyżej),
- j. angielskiego (informacja na początku roku szkolnego),
- fizyki (publikacji jeszcze nie wydrukowano),
- religii (przynajmniej tą niezmiennie mogę kupić na murku),
- przedsiębiorczości (niewydrukowane),
- informatyki (licho wie, czy choć raz bym z niej skorzystała).

     Czyli tak naprawdę trochę mi jeszcze brakuje. Dodatkowo we wrześniu zapewne okaże się, że któryś z szanownych nauczycieli w czasie wakacji zmienił zdanie w sprawie książki bądź pani sekretarka podała inne wydawnictwo czy autora i połowa ma nie to, co trzeba. Kolejne pieniądze pójdą w błoto. Do tego trzeba przecież kupić nowe zeszyty (jeśli kontynuuje się naukę w tej samej szkole, to czasem może zostać kajecik z zeszłego roku, ale jak np. zaczyna się liceum, jak w moim przypadku, wówczas wszystko musi być nowe), dojdą składki na ubezpieczenia, szafka szkolna, ołówek, gumka, długopis, torba czy plecak mógł się uszkodzić... Nawet przy ograniczeniu wydatków do minimum, kwota wyniesie coś w okolicy 500zł, a może nawet więcej.

     A co, jak ma się więcej niż jedno dziecko? Każde kolejne to następne pół tysiąca w plecy. Na szczęście mojej Siostrze wykaz się nie zmienia i może używać starych podręczników po mnie, dokupujemy TYLKO ćwiczenia i dodatki, o których wspomniałam wyżej. Co nie znaczy, że koszty będą niczym ukłucie komara...

     Ta cała nowa podstawa - potrzebne to? Być może ułatwi nieco naukę, nie będzie się powtarzać niektórych materiałów wielokrotnie. Jednak, czy poprzedni system był aż tak zły, aby istniała konieczność wprowadzania tylu zmian i żądania wymiany wszystkich książek? Nie, był on dobry (jak na poprzednie POLSKIE programy i POLSKIE realia). Ten nowy jest niewiele lepszy (o ile w ogóle). A, jak powszechnie wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego. Pamiętajmy, że kiedyś, bez tych wszystkich udoskonaleń i udogodnień, również zdawało się maturę. Wszystko to kwestia chęci - ambitny nauczy się w dowolnych warunkach, przy pomocy dowolnego dostępnego materiału. Po co więc te zmiany? Cóż, gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, a ściślej mówiąc - o zyski.

     ***

     Wróciłam z rodzinnego pobytu nad Bałtykiem. Tam miałam niepowtarzalną szansę spotkać się z SOLEIL, sam na sam, jeden na jeden. Wymieniłyśmy ze sobą kilka esemesków. Przez moment latałam kilka metrów nad Ziemią, a świat zewnętrzny mnie nie dotyczył. Niestety, zobaczyć się nie udało. Kontakt szybko się urwał. Dzień przed powrotem obudziłam się z rana, z dziwnym poczuciem strachu, że to był sen, że wyśniłam największą przygodę swego życia, najpiękniejszą historię i zarazem największy koszmar. Na szczęście pozostały ślady w telefonie. Teraz wszystko wróciło do normy. Znów tęsknię. Lecz nadzieja rozkwitła na nowo.

____________
<nuta na dziś>

środa, 25 lipca 2012

34. Tato, nie pij już

     Z Tatą jest różnie. Potrafi być naprawdę spoko. Nie jest tak nadopiekuńczy jak Mama, często fajnie się z nim pośmiać, pojechać gdzieś i zrobić ognisko. Ale tylko czasem. Bo zazwyczaj, to znaczy czasem co tydzień, czasem kilka dni pod rząd, czasem co drugi dzień, przychodzi napity, jak dziś. Wtedy gada jakieś bzdury, wszystkiego się czepia, chwilę się śmieje, a za moment złości o byle co. Wmawia nam różne rzeczy, każdej z nas co innego. Nie wiem, jak Mamę i Młodą, ale mnie to, co On do mnie mówi, naprawdę boli. Nawet jeśli doskonale wiem, że to jego chore wymysły.

     Kiedy Tata przychodzi pijany, zamykam się w pokoju, włączam muzykę i próbuję nie słuchać kłótni rodziców za ścianą. W milczeniu czekam tylko, aż wreszcie Ojciec położy się spać. Nie da się Go wytrzymać, gdy jest w takim stanie. Nie da się wtedy nic robić: ani się uczyć, ani skupić na niczym innym. Często chcę otworzyć drzwi i nawrzeszczeć Mu, co o Nim myślę. Kilka razy omal tego nie zrobiłam. Jednak zawsze jakoś udawało mi się powstrzymać, a może zwyczajnie brakło mi odwagi...

     Czasami sobie myślę, że szkoda, że jesteśmy - ja i Młoda. Zapewne gdyby nas nie było, Mama dawno zostawiłaby Tatę. Ale wszystkie mimo wszystko Go kochamy, a jednocześnie, przynajmniej ja, nienawidzę. Nienawidzę tej jego zalanej twarzy, potykania się o meble w korytarzu, tych wszystkich kłótni, Jego gadek, głupawych uśmieszków, lenistwa i marnowania swojego życia. Chciałabym od tego odpocząć.

     ***

     Dziękuję Znudzonej Złudzeniami za poinformowanie mnie o problemie z publikowaniem komentarzy u mnie. Już się tym zajęłam i wszystko powinno działać.

____________
<nuta na dziś>

niedziela, 8 lipca 2012

33. Media karmią się ludzką tragedią

     Ten świat mnie przeraża. W mediach od tygodnia głośno jest o bankructwie biura podróży Sky Club. O kilku tysiącach ludzi, których rano w hotelu powitała wiadomość "Muszą się państwo natychmiast wymeldować, ponieważ pańskie biuro nie zapłaciło za kolejną dobę pobytu". Turysta nie ma nic do gadania, musi się spakować i na własną rękę szukać noclegu czy transportu do domu. Prawdopodobnie nie dostanie on za to żadnego odszkodowania, a jeśli już, nie pokryje ono wszystkich kosztów. Najbardziej bulwersuje mnie postawa właścicieli biura, którzy przecież doskonale wiedzieli o kłopotach, a mimo to do ostatniej chwili przyjmowali pieniądze od swoich klientów.

     Jak dobrze wszystkim wiadomo, telewizja trąbi o tym zdarzeniu niemal przez cały czas. Szkoda tylko, że dziennikarzom w dużej mierze chodzi o wywołanie sensacji oraz poprawienie oglądalności. Pojawił się przecież nowy temat dla porannych programów, jak np. dzisiaj w "Dzień dobry, wakacje" mówiono o podobnych bankructwach mniejszych biur w minionych latach. Natomiast pomoc i szczere współczucie ludziom, który zostali na lodzie w obcym kraju, schodzi na dalszy plan.

     W dzisiejszym świecie mnóstwo jest takich sytuacji, kiedy to media wykorzystują ludzką tragedię dla własnych celów. Nawet, kiedy względnie nie dzieje się nic poważnego, reporterzy zawsze znajdą jakiś dramatyczny temat do pokazania. Z kolei bardzo mało mówi się o pozytywnych sprawach. Społeczeństwo staje się coraz bardziej niezadowolone, ludzie popadają w depresje, załamanie nerwowe, są niezadowoleni z życia. Nie wiedzą, co ze sobą zrobić. Między innymi dlatego coraz częściej słyszy się o samobójstwach, atakach, przestępstwach, gwałtach. Kolejna pożywka dla kamer. Machina nakręca się na nowo.

____________
<nuta na dziś>

sobota, 30 czerwca 2012

32. Zmiany, zmiany, zmiany

     No wreszcie! Boże, jak dobrze, wreszcie koniec z tymi ludźmi, z wychowawcą, z nadmiarem nauki (przynajmniej na 2 miesiące). Czas na zmiany. Od września nowa klasa, nowe przedmioty. I mój nowy look. To znaczy nie, że nakupię walizkę łachów, bo skąd na to kasę wziąć. Chcę po prostu narobić sobie bransoletek z muliny, przerobić parę ciuchów, zacząć malować paznokcie na różne kolory i przede wszystkim ubierać się tak, jak mi się będzie podobało.

     Koniec z grzeczną dziewczynką. Postanowiłam zmienić trochę pokój, w najbliższym tygodniu kupię farbę. I nie obchodzi mnie, czy fiolet optycznie zmniejsza, czy powiększa sypialnię. Ona jest moja, dlatego będzie w moim stylu, nie taka cholerna kanarkowożółta. Muszę tylko wybrać odpowiedni odcień, żeby było na nim widać napisy czarnym markerem.

     Mam nadzieję, że do tych ścian brązowe meble będą pasowały. Ich niestety nie wyrzucę. Ale zmienię zasłonki i firanki, zrobię własnoręczne dodatki - znalazłam mnóstwo ciekawych pomysłów w Internecie, chociażby taka ramka i kalendarz:



     Sądzę, że fajnie będzie to wyglądać. Czaso- i pracochłonne to drugie, ale w końcu od czego są wakacje? Jakbyście mieli jakiś ciekawy pomysł, jak niezbyt drogo wykonać ciekawe dodatki do pokoju, albo znacie jakieś strony z takimi pomysłami, to możecie mi tu podrzucić swoje sugestie. ;-)

     Tymczasem wszystkim Wam życzę udanych wakacji i odpoczynku od nauki. I zachęcam do zmian, to super sprawa. :-)

____________
<nuta na dziś>

wtorek, 26 czerwca 2012

31. Znowu przyszło mi płakać...

     Małe wyjaśnienie do ostatniej notki. Chyba trochę słabo sprecyzowałam swoje myśli, gdyż większość z Was odniosła wrażenie, że to, co pomyślą o mnie inni, jest dla mnie niezwykle ważne. To nie tak. Lubię się ładnie ubrać i moje stroje są przemyślane, ale nie po to, by podobać się innym. No i nigdy nie założę czegoś, co mi się nie będzie podobało, a podoba się innym. Teraz już część właściwa notki.


     Siedzisz samotnie w wannie, bierzesz gorącą kąpiel - upragnione ukojenie. Otulona puszystą pianą, na chwilę zapominasz o wszystkich kłopotach i troskach. Aż tu nagle masz wizję. Widzisz siebie piszącą SMS'a. Pytasz w nim, czy możecie spotkać się na minutę po JEJ występnie. Z nieskrywanym podekscytowaniem wciskasz przycisk "wyślij".

     Czekasz. Najpierw beztrosko płyną sekundy. Po jakimś czasie łączą się w minuty, następnie w dziesiątki minut, a nawet w godziny. Z niepokojem spoglądasz na swój telefon. Cisza, żadnej odpowiedzi. Ile już minęło? Przestałaś liczyć, popadłaś w wir nieskończoności. Wyrwawszy się z opętania, odwracasz głowę w stronę zegara. Przysłoniona Twoim odbiciem tarcza robi Ci niemałą niespodziankę. Okazuje się bowiem, iż nie minął kwadrans. Zaczynasz czuć się nieco spokojniej, gdy niespodziewanie...

     "Din don! - Nowa wiadomość". Robi Ci się niewyobrażalnie gorąco. Drżącymi rękoma otwierasz SMS.

"Oj, przykro mi, ale nie bedzie mnie w sobote, ktos mnie zastapi.
Mam wazna sprawa, musze zostac w domu.
Moze spotkamy sie przy innej okazji."

     Komórka wypada Ci z dłoni. Do oczu napływają słone łzy. Zaciskasz powieki, próbujesz się uspokoić, lecz na próżno. Zwilżone oczy nie chcą Cię słuchać, po policzkach wędrują dwie samotne strużki. W gardle wyrasta ogromna gula. Odczuwasz fizyczny ból, kiedy niewidzialna pięść miażdży Twoje serce. To była jedyna okazja, by pobyć z NIĄ sam na sam. Chociażby przez moment. Nawet bez wymiany słów, po prostu spojrzeć JEJ prosto w oczy. O tej chwili marzyłaś 243 dni. I nagle okazuje się, że wszystko przepadło. Tracisz oddech, przed twarzą pojawiają się czarne mroczki. Opadasz bezwładnie na ziemię. Zasypiasz, a świat przestaje istnieć.

     Budzisz się podtapiana przez taflę wody w wannie. Trzęsiesz się z zimna i modlisz do Boga, by tak się nie stało.

____________
<nuta na dziś>

środa, 20 czerwca 2012

30. Tylko spać i nie myśleć

     Mam wszystkiego potwornie dosyć. Ojciec nie pracuje, ma zwolnienie, bo podobno go plecy bolą. Szkoda, że na piwo ma siłę pójść. W szkole niby wszystko ok, oceny wystawione, tylko teraz ten wolontariat nadrabiam. Ale tak bardzo już mi się nie chce nic tam robić, najchętniej nie chodziłabym już do szkoły, ale przecież obiecałam sorce.

     Zaczęłam na nowo oglądać "BrzydUlę" i chce mi się wyć niemal na każdym odcinku, nawet na tych pierwszych, w których nie ma nic smutnego. Poza tym wczoraj przeglądałam swoje śmieci na kompie, robiłam porządek, bo muszę skonfigurować dysk, gdyż mój laptop strasznie muli. Obejrzałam zdjęcia ze spotkań z SOLEIL (mimo iż większość mam na ścianie), przeczytałam stare "listy" od NIEJ, nasze rozmowy (za wiele ich nie było). Zastanawiałam się, czy ONA o nich pamięta. I czy będzie spotkanie w wakacje? Podobno SOLEIL ma teraz mnóstwo pracy. Mam nadzieję, że znajdzie dla nas czas.

     Trafiłam też na swoje zdjęcia sprzed trzech lat. Jak ja wtedy wyglądałam, o szit! A najzabawniejsze jest to, że wtedy kompletnie mnie to nie obchodziło. Fakt, czułam się brzydka, ale to nie było dla mnie jakimś wielkim problemem. Teraz już przestałam myśleć, że jestem mało urodziwa. Natomiast bardziej przejmuję się ciuchami. Nie biorę już z szafy byle czego, tylko zawsze muszę przemyśleć, co będzie do konkretnego stroju pasować. Chcę się ludziom podobać. Nie chodzi o to, że oceniam innych po wyglądzie, tylko po prostu komentuję swój ubiór. To straszne, jak wielka zmiana się we mnie dokonała.

     Ogólnie jest masakrycznie. Jestem już tak zmęczona, nie chce mi się żyć ani nic robić. Nie ma dziś akurat żadnej próby, więc nie poszłam do szkoły. Nie mam siły, najchętniej zasnęłabym na kilka dni, chcę jakoś odreagować, ale nie mam nawet z kim, nie mam komu się wyżalić. Spać, tylko spać i płakać, spać, płakać, słuchać muzyki i nie myśleć.

____________
<nuta na dziś>

poniedziałek, 18 czerwca 2012

29. Udało się

     No i się udało... prawie. Pasek będzie, z 4,5 wyciągnęłam na 4,93. Żal mi trochę, że tylko jedna ocena więcej, a zostałabym wpisana do jakiejś złotej księgi absolwentów. Jakbym wcześniej pogadała z babką od biologii, to może pozwoliłaby mi coś poprawić na tą piątkę. Ale całkowicie się pogubiłam w tym wszystkim, ostatnie tygodnie były mega zabiegane. No trudno, i tak się cieszę, że jest ten pasek. Skoro nie zasługuję na wyższą ocenę, to niech już tak będzie, przynajmniej sprawiedliwie. A do liceum i tak się dostanę.

     Do końca roku niecałe dwa tygodnie, a ja muszę nadal chodzić do szkoły i sprężyć się z wolontariatem. Jak uda mi się przepracować jeszcze 48h, to będę z siebie naprawdę dumna. Nie zależy mi już na tych marnych dwóch punktach, po prostu cały semestr nic nie robiłam i chcę to jakoś naprawić. Pierwsze zadanie: gazetka naścienna na jutro. To w sumie co ja tutaj jeszcze robię?

     Przepraszam, że tak krótko i że w ogóle ostatnio na tym blogu wieje nudą. Jakoś nie mam pomysłów na nowe tematy. Może od wakacji to się zmieni.

____________
<nuta na dziś>

piątek, 8 czerwca 2012

28. Moja miłość


      Kocham koty! Nie potrafię zrozumieć osób, które ich nie lubią, jak choćby moja mama. One nie pozwalają się wytresować. Zawsze chodzą swoimi drogami, nie śpiesząc się przy tym. Mają tę lekkość i zwinność. Spoglądają mądrymi oczami, skrywają tajemnicę. Czysta magia!

     U mnie pod blokiem pałęta się kilka bezdomnych kociaków. Niektórzy je lubią i dokarmiają. Za to innych sąsiadów niezmiernie to wkurza. Zaraz krzyczą, obrażają, przepłaszają te małe istotki. No dobra, nie muszą ich kochać, ale żeby aż nienawidzić? Przecież koty nic im nie robią, nawet ogródków nie niszczą.

     Jednego z tych malców szczególnie lubię. Pokryty szarą sierścią, przybrudny, z różowym pyszczkiem i bystrymi oczkami. Zazwyczaj siedzi gdzieś w okolicy mojej klatki. Jak tylko wychodzę, zaraz do mnie podbiega i się łasi. Widać, że jest spragniony miłości. Może trochę łatwowierny, ale samotny. Zupełnie jak ja. Czuję, że on mnie rozumie. Szkoda mi go. Gdybym tylko mogła, od razu przygarnęłabym tego biedaka.


     Okazało się, że chyba jednak uda mi się mieć pasek na świadectwie. Mam, co prawda, przez to sporo pracy przez najbliższe 1,5 tygodnia, ale w sumie nawet się z tego cieszę. Wreszcie się zmobilizuję, a potem będę mogła być z siebie naprawdę dumna. Trzymajcie kciuki, żeby się udało. :-)


     Dzisiaj śniła mi się SOLEIL. Znów zatęskniłam... Czy moje całe życie będzie tak wglądać?

____________
<nuta na dziś>

niedziela, 3 czerwca 2012

27. Pożeracz czasu


     Wiecie, że nigdy nie miałam NK? Zawsze uważałam, że to głupota, bo prawdziwy sens założenia tego portalu był całkiem inny. Według mnie miał on pomóc ludziom po czterdziestce odnaleźć znajomych ze szkoły. Pomysł ciekawy, jednak w rzeczywistości na stronie zaczęła się rejestrować głównie młodzież. Prześciganie się w liczbie znajomych, dodawanie "słit foci", później doszły jakieś śledziki, gry, aplikacje czy podobne pierdoły. Nie miałam zamiaru brać udziału w tym cyrku.

     Potem na miejsce NK wprowadził się Fejsbuk (mówię o Polsce, bo w innych krajach FB był popularny znacznie wcześniej). Nastąpiła automatyczna przeprowadzka na ten portal. Spodobał się on ludziom, gdyż był łatwiejszy w obsłudze i mniej przesłodzony. Ja nadal nie chciałam zakładać konta, mimo iż znajomi patrzyli na mnie z ukosa.

     Aż pewnego dnia się złamałam - założyłam sobie konto. Pierwotnie tylko po to, by złapać kontakt z SOLEIL, jednak z czasem zaczęłam częściej tam zaglądać, używać różnych aplikacji. Dodałam kilka zdjęć, od czasu do czasu przeglądałam profile znajomych.

     Teraz, kiedy mi się nudzi, wchodzę nawet na Besty, czasami dodaję niektóre obrazki na swoją tablicę. Na FB na szczęście nie zaglądam zbyt często, tak ze dwa razy dziennie, na 5 minuty. W tym czasie sprawdzę powiadomienia, czasem skomentuję śmieszne zdjęcie znajomych, które rzuci się w oczy na głównej stronie... I w sumie to wszystko. Jakoś nie czuję potrzeby ciągłego zmieniania zdjęcia profilowego, statusu ani grania w jakieś gierki.

     Czy jestem uzależniona? Chyba w jakimś stopniu tak. Gdybym np. przez tydzień nie miała internetu pod ręką (a zdarzyło się tak), nie szukałabym musowo kafejki internetowej czy innego połączenia. Jednak, kiedy net jest, rutyną stało się dla mnie prawie codzienne odwiedzanie danej strony. Fejsbuk nie zżera mi kilku godzin każdego dnia, z czego osobiście jestem dumna. Ale faktem jest, że kiedyś nie potrzebowałam go wcale, a obecnie dostrzegam jego pozytywne cechy i korzystam z niego.


     Ojciec ma pracę! Tylko na letni sezon, ale to zawsze coś. Może przez te 3 miesiące w domu będzie spokojniej...

____________
<nuta na dziś>

piątek, 1 czerwca 2012

26. Kobieta kiedyś i dziś


     Kobieta ma być damą. Kiedyś tak było wszędzie, obecnie... cóż, trudno o prawdziwą, dobrze wychowaną dziewczynę. Dlaczego? Dobrze to czy niekoniecznie?

     Ja uważam, że teraz kultura schodzi gdzieś na drugi plan. Coraz mniej osób mówi "dzień dobry" mijanym na ulicy nauczycielom, spotkanym w sklepie sąsiadkom czy kasjerkom, paniom woźnym po wejściu do szkoły. To nie jest nasza przyjaciółka/el, więc nie musimy się z nią/nim witać - proste. Rzadko też potrafimy podziękować po obiedzie za posiłek, czy powiedzieć "przepraszam" zamiast "sorry".

     Dziewczyny uważają chłopców za chamów, kiedy nie przepuszczą ich w drzwiach albo zajmą ostatnie wolne miejsca siedzące. Fakt, to może sugerować u płci przeciwnej brak kultury i dobrego wychowania. Tylko że mężczyzna powinien ustępować damie, nie dziewczynie. Bo czy taka, która słowa na "kur.." używa jako przecinka co trzeci wyraz albo pyskuje nauczycielom, rodzicom oraz wyraża się wulgarnie w stosunku do znajomych i koleżanek, zasługuje na to miano?

     Czy to oznacza, że kobiety powinny powrócić również do pięknych sukien, wymyślnych fryzur i że nie wolno im biegać po lesie, ubrudzić się choćby na sekundę, oglądać meczy, a już na pewno grać w siatkę? Nie powiedziałabym. Pewnie starsi ludzie uważają inaczej, jednak dla mnie trzeba popracować jedynie nad tym brakiem kultury w słowie. Ponieważ jeśli chodzi o styl ubierania, słuchanej muzyki i rozrywek, to jest to już osobista sprawa każdego z nas.

     Ja sama nie potrafię się zdecydować, czy wolę elegancki ubiór czy luźne spodnie i T-shirt. Jestem też trochę hipisem w kwiecistych spódnicach. To, jak się danego dnia ubiorę, zależy tylko ode mnie, od mojego obecnego humoru. Kocham malować paznokcie na różne kolory albo domalowywać jakieś wzorki. Podobają mi się fryzury poupinane w jakieś koki, warkocze na bok, lecz prawie nigdy ich sobie nie robię, bo denerwuje mnie ciągłe pilnowanie, czy jakieś pasemko mi nie wychodzi. Przy zabawie nie zwracam uwagi na to, czy się ubrudzę, tylko na to, żeby było mi wygodnie i żebym miała niezłą frajdę. Nie maluję się, gdyż nie umiałabym co kilkanaście minut sprawdzać stan makijażu w lusterku. Ale już gdy idę do restauracji, lubię wyglądać kobieco. Założę sukienkę albo ładną tunikę (choć makijażu i specjalnych fryzur nadal brak). Jestem też romantyczką i urzekają mnie spacery po lesie, łące czy nad morzem w zachodzącym słońcu. Świetnie czuję się wtedy w długiej spódnicy.

     Jak widać, mam bardzo zróżnicowany styl. Również ten z podartymi dżinsami. Czy to oznacza, że nie mam za grosz kultury? Może jakąś wielką damą nie jestem, ale wydaje mi się, że potrafię się zachować. Przynajmniej dla mnie nie do pomyślenia jest nie powiedzieć "dzień dobry" pani woźnej w szkole. Wydaje mi się, że mama wychowała mnie całkiem dobrze. I jestem jej za to wdzięczna. A co do innych - to wasz własny wybór, jak się zachowujecie i ubieracie, i czy widzicie w tym jakiś problem.

____________
<nuta na dziś>

poniedziałek, 28 maja 2012

25. Witam na BLOGSPOCIE

     Witam serdecznie czytelników na moim blogu. Do tej pory pisałam na Onecie, jednak wiadomym są awarie techniczne, które doprowadzały zarówno mnie, jak i wielu innych blogerów do szału. Poza tym przeczytałam pewną informację <tu>, po której stwierdziłam, że nie ma co się oszukiwać, nic już nie naprawią. Dodatkowo w obawie przed utratą starych postów, postanowiłam pakować walizki i czym prędzej się wynosić. A przy okazji nauczę się korzystać z nowego serwera.

     Gdyby ktoś chciał przejrzeć pozostałości na starym adresie, proszę bardzo: www.ura-omote.blog.onet.pl. Nie usuwam go (ewentualnie Onet sam kiedyś się tym zajmie), ponieważ to ważna część mnie, a dodatkowo mam tam sporo ciekawych komentarzy (za które serdecznie dziękuję).

     Na Blogspot przeniosłam całe archiwum, żeby przypadkowo nie zaginęło. Jak ktoś ma ochotę, proszę bardzo, można czytać, lecz jeśli ktoś chciałby skomentować, to wolałabym, aby odbyło się to pod najnowszą notką z racji tego, że pod starymi postami mogę je przeoczyć.

     Aby urozmaicić ten organizacyjny wpis, dodam jeszcze mój wiersz, a właściwie zakończenie II zwrotki "Zaczarowanej dorożki" K. I. Gałczyńskiego. Mojej polonistce o dziwo bardzo się spodobało, może więc tutaj też nie spotka się ono z pozytywnymi opiniami. Pogrubiony początek to oficjalna zwrotka poety, moje słowa są od szóstego wersu.


            II
Allegro sostenuto

Z ulicy Wenecja do Sukiennic
prowadził mnie Artur i Ronard,
a to nie takie proste, gdy jest tyle kamienic
i gdy noc zielono-szalona,
bo trzeba, proszę państwa, przez cały nocny Kraków:

odnaleźć drogę wśród zaułków tysięcy
i nie dać oszukać się cieniom podstępnym,
które figlarnie wodzą kształtem zmiennym
po miejscach, gdzie tajemnica stąpa ruchem sennym.
Lecz oto nagle, niczym oka mgnienie,
szczeliną murów prześlizga się tchnienie.
A mrużąc oczy, dostrzegam obraz znajomy,
prowadzą mnie teraz jak dobre anioły
ZACZAROWANA DOROŻKA,
ZACZAROWANY DOROŻKARZ,
ZACZAROWANY KOŃ.

____________
<nuta na dziś>

sobota, 26 maja 2012

24. Takie tam - coś i nic

     Dawno nic nie pisałam, z różnych powodów. A to byłam zabiegana przez poprawianie i utrzymywanie ocen, a to miałam totalnie zły humor i kompletny brak chęci do życia. Ostatnio jeszcze problemy rodzinne... Nie idzie wytrzymać.

     Ojciec sobie wymyślił, że wyjedzie na pół roku do Anglii na zbieranie truskawek, bo będzie tam zarabiał 4 tyś. złotych miesięcznie. Aha, akurat! On nawet języka nie zna, chociażby podstawowych podstaw. A z jego skłonnościami do alkoholu na pewno najwięcej by tam narobił. Dodatkowo w wakacje mieliśmy jechać z rodziną nad morze, lecz Tata stwierdził, że same pojedziemy, bo on do tej Anglii wybyje. Już widzę, jak siedzimy we trzy na jakimś totalnym zadupiu, 2 km od morza. Szit, miałam nie używać wulgaryzmów! ;-/


     Babcia mnie ostatnio zdenerwowała. Siostra dostała 3 z matmy, co dla Matki mojej Matki jest nie do przyjęcia. Znaczy nie, że na Młodą krzyczała czy coś, ale ciągle truła, żeby to poprawiła i bardziej się przykładała, bo średnia jej spadnie. Ciekawe, co powie, jak zobaczy moje kolejne 4,5, czyli brak wyróżnienia, do tego na koniec gimnazjum.

     Masakra. Uwielbiam babcię, ale jej największą wadą jest to, że tak bardzo przejmuje się naszymi ocenami. To jest dla Niej świętość, nic innego się nie liczy, bylebyśmy się uczyły. Ja wiem, że chce tego "dla naszego dobra" (jeny, ukatrupiłabym tego, kto to wymyślił), ale nie potrafi zrozumieć, że wiedza to nie wszystko, są inne ważne rzeczy, my możemy mieć różne zainteresowania. Owszem, jakbym się starała, to pewnie mogłabym napisać testy na 90%-100% i pójść sobie do mat-fizu czy biol-chemu, a w przyszłości zostać chirurgiem, jakimś inżynierem albo naukowcem. Ale jak mnie to nie kręci, to mam to robić na siłę? Nie chcę narzekać na pracę, która mnie nie interesuje. Wolę być nauczycielem od niemieckiego. Nie potrzebuję fury kasy, która zmieniłaby mnie w znieczuloną na potrzeby innych egoistkę. Wystarczy, żeby mieć co do garnka włożyć, jakoś się ubrać, przynajmniej dla mnie, bo dla niektórych to pewnie nic wielkiego.

     Zawsze będę sobą, będę się uczyła tego, na czym MI zależy. A moje sukcesy oprę na ciężkiej pracy i uczciwości, a nie na ściąganiu, fałszerstwach i brudno zarobionych pieniądzach. Tylko w ten sposób potrafię być szczęśliwa!


     Hahaha, polonistka stwierdziła, że drzemie we mnie ukryty talent, kiedy przeczytała mój wiersz. A właściwie to zakończenie drugiej zwrotki "Zaczarowanej dorożki" Gałczyńskiego. Okej, okej, niech się kobitka cieszy, że ma poetkę w klasie, nie będę jej wyprowadzała z błędu. ;-)


Akumu, czytałaś już może "Hades"? :-) Pytam tutaj, bo właściwie nie mam z Tobą innego kontaktu.

____________
<nuta na dziś>

niedziela, 6 maja 2012

23. Tata do mnie przemówił!


     Dosłownie przed chwilą doświadczyłam czegoś niezwykłego! Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że to był cud. Najprawdziwszy z możliwych. Może uznacie mnie za wariatkę, stwierdzicie, że jaram się jakąś głupią drobnostką, przypadkiem czy jakkolwiek by tego nie nazwać. Aleja przez parę sekund aż wystraszyłam się wielkości tej drobnostki. Boże wielki!

     Od początku. Pe jest moją przyjaciółką. Jedyną. O ile pamięć mnie nie myli, kilkakrotnie wspominałam tu, że wcale nie mam przyjaciół. Pisząc to, nigdy nie zapominałam o Niej. Po prostu to tak przyjaźń na odległość. Kocham Ją bardzo i nie wyobrażam sobie żyć bez Niej, ale te 333km nie pozwalają nam się spotykać, przytulać, wspólnie płakać czy marzyć. Mówiąc o braku przyjaciół, chodziło mi o ludzi w pobliżu mnie, z którymi codziennie mogłabym mieć kontakt. Mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi.

     Zbliżają się urodziny Pe. Od tego roku mamy w zwyczaju kupowanie sobie prezentów urodzinowych i wysyłanie ich drogą pocztową. Tak więc Pe poprosiła mnie o powieść. Tytuł jej brzmi "Chata", autorstwa Williama Paula Younga. Zamówiłam ją w Empiku. Byłam ciekawa, o czym to historia, więc kiedy do mnie dotarła, przekartkowałam ją. Zaciekawiły mnie recenzje, dla tego zaczęłam czytać książkę. Ok, tutaj na chwilkę się zatrzymajmy.

     Kto zagląda na mojego bloga, wie, że ostatnio borykam się z problemem wyboru szkoły średniej. Pozostać w swoim obecnym Zespole Szkół czy jednak wybrać inne liceum, które, po przestudiowaniu ofert, wydaje mi się troszkę atrakcyjniejsze. Większość namawiało mnie na tą drugą opcję. Stwierdziłam, że chyba mają rację. Przekonał mnie fakt o całkiem nowej tożsamości, nowych znajomych, wśród których być może znajdę akceptację. Lecz potem zaczęłam stopniowo mieć wątpliwości, aż w końcu całkowicie zmieniłam zdanie. Powiem krótko, żeby nie przedłużać - stchórzyłam przed wyzwaniem. A dodatkowo - mówię całkiem poważnie - uznałam, że za bardzo tęskniłabym za moimi nauczycielami. Nie wszyscy są jacyś super, ale właściwie większość z nich lubię lub bardzo lubię. Uznałam, że nie chcę ich jeszcze opuszczać. Jednak tak całkiem do końca przekonana nie byłam, zastanawiałam się, czy warto zrezygnować z tak postępowej oferty dla nauczycieli. Momentami byłam załamana tym, że nie wiem, co mam robić. Aż dzisiaj stał się mój cud.

     Czytałam "Chatę". To niesamowita książka, mówi o mężczyźnie, który w strasznych okolicznościach utracił najmłodszą córkę i nie potrafi tego zrozumieć, nie potrafi wybaczyć Bogu, że nie uratował małej. Obecnie jestem w połowie, dwa razy już zapłakałam. Specyfiką tej powieści jest, że każdy rozdział zaczyna się jakimś cytatem. Obecnie skończyłam czytać 7. rozdział. Chciałam zaraz odłożyć dzieło, by pójść się wykąpać, jednak postanowiłam jeszcze odczytać cytat z kolejnego rozdziału. A brzmiał on tak:


"Rozwój oznacza zmianę, a zmiana łączy się
z ryzykiem, wkroczeniem ze znanego w nieznane"
Autor nieznany


     Najpierw przeczytałam zwyczajnie, tak naprawdę nie zagłębiając się w sens powyższego zdania. Odruchowo przeczytałam jeszcze raz. Coś mnie zdziwiło, przeczytałam ponownie i zrozumiałam. Ponownie i ponownie odczytałam te słowa, aż wreszcie oszołomiona zaniemówiłam. Nie mogłam uwierzyć w to, co się dzieje. Uznałam bowiem, że ten cytat tyczy się mnie. Że są to słowa Boga skierowanie prosto do mnie. Że Bóg posyła mi wskazówkę. Mówi, że nie mogę się bać, że muszę być gotowa na zmianę, bo tylko tak mogę coś osiągnąć. Należy bowiem porzucić znane i wkroczyć w całkiem obce mi progi. Czyli pójść do nowej szkoły.

     Być może moja psychika zawiera jakąś usterkę. Może tylko coś sobie wymyślam, wyobraźnia płata mi figle bądź jak zwykle biorę wszystko zbyt poważnie. Ale niezaprzeczalnym faktem jest, że po przeczytaniu tych słów zakręciło mi się w głowie i przez chwilę nie wiedziałam, co się dzieje. Czyżby moje modlitwy się spełniły? Czyżby Bóg rzeczywiście daj mi wskazówkę? Naprawdę mam opuścić znajomy teren i lubianych nauczycieli, i iść w nieznane? Bóg faktycznie tego chce, a poprzez dzisiejsze zdarzenie przekazuje mi tą wiadomość? Czy to jest możliwe?

     Na razie wiem tylko tyle, że przestałam się bać. Co będzie, to będzie, Tata z pewnością mi pomoże.

___________
<nuta na dziś>

piątek, 27 kwietnia 2012

22. Zagubiona


Jakże się zdziwiłam, kiedy dwa dni temu zauważyłam, że Onet polecił mój blog! Zawsze nosiłam w serduszku cichą nadzieję, że kiedyś kiedyś tak się stanie. Jednak absolutnie nie sądziłam, że tak szybko i że za taki post! Napisany na szybko, od ręki, bez żadnych głębszych przemyśleń. Właściwie zawierał tylko informację, jak poszło mi na pierwszej części testów. Przecież to nic nadzwyczajnego, w internautach raczej nie wzbudzi to emocji. Także naprawdę, dziwny Onet podjął wybór. Tak czy owak dziękuję za uznanie. Zaskoczyło mnie też to, jak nagle skoczyły mi liczby w statystykach. Zdumiewające.

     Niektórzy pytali, jak poszły mi pozostałe dwie części. Otóż matematyka dobrze, tak ze cztery punkty w sumie straciłam. Bio-fiz-geo-chem najsłabiej - wychodzi mi jakieś 66%. Ale i tak jestem zadowolona jak na "tak baaaardzo duuuużoooo kucia" ;-) Angielski podstawowy - 35/40pkt, rozszerzenie - 20/30 + list (może 10pkt. nie, ale z 6-7 będzie). Tak więc ogólnie jestem zadowolona. Cieszę się też, że wreszcie koniec z ciągłym truciem nauczycieli odnośnie naszego powtarzania do testów.

     Zabieram się za przeszukiwanie ofert liceów. Znaczy właściwie mam dwie i totalny mętlik w głowie. Dwie najbardziej rywalizujące ze sobą szkoły. Obie ze świetnymi opiniami, chociaż to też nie wiadomo, jak to będzie wszystko wyglądało. W pierwszej sama się teraz uczę, bo to zespół szkół z gimnazjum. Także tutaj znam już trochę ludzi, znam nauczycieli. W tej drugiej byłam wczoraj na dniach otwartych. Oczywiście znowu nie miałam z kim iść. Przecież moja jedyna "koleżanka" nie chciała mi potowarzyszyć i nawet nie potrafiła o tym normalnie powiedzieć, tylko zaczęła ściemniać, że już się umówiła (to nie mój wymysł, serio ściemniała, najpierw mówiła, że nic dziś nie robi i mnie do siebie zaprosiła, bo jej się nudzi).

     Ech, no i nic nie wiem. W tej drugiej szkole oferta wydaje się naprawdę fajna, ale raczej nikogo bym tam nie znała. Z jednej strony to dobrze, całkiem nowi ludzie, może wreszcie kogoś ciekawego bym poznała. Ale tak naprawdę raczej w to wątpię. Przed oczami mam kolejne trzy lata spędzone z boku klasy. Do tego inni nauczyciele, nie wiadomo, jakie mają humorki, wymagania...

     Drugą sprawą jest wybór profilu. Jedyne co wiem na pewno, to że chcę mieć rozszerzoną matematykę. To jedyne, co dość łatwo mi w życiu przychodzi. Czyli że mam następujące możliwości, niezależnie od szkoły: mat-fiz, mat-ang, mat-geo. Nie mam pojęcia, na co iść. Nie jestem dobra z żadnego z tych trzech przedmiotów. Masakra. Żeby tak jeszcze mieć z kim przedyskutować wybór. Niestety niewykonalne.

____________
<nuta na dziś>

wtorek, 24 kwietnia 2012

21. Poległam na "Który to wiek?"


     Jednak moja głupota czasem mnie przeraża. Żeby napisać"mnustwo" i obliczyć, że 2011r. to XXw., to naprawdę trzeba być udanym. Z tym pierwszym na szczęście zauważyłam w porę i poprawiłam, ale nie mogę sobie wybaczyć punktu, który straciłam przy tym drugim. Masakra. Ktoś mi powiedział, że to przez stres. Tylko, że ja akurat się nie stresowałam, od rana miałam dobry humor i dawno już postanowiłam oblać, haha, wróć - olać testy. No cóż...

     Ogólnie chyba dobrze mi poszło, ale też egzaminy były dość łatwe. Z polskiego z zamkniętych jeden błąd, a rozprawkę raczej dobrze napisałam. Natomiast historia z WOSem jakieś 19 punktów na 24. Wpienia mnie, że w zadaniach prawda/fałsz przy jednej odpowiedzi złej i jednej dobrej dostanę 0 a nie 0,5ptk. Nie powinni tak robić, bo tak naprawdę zamykają w ten sposób dwa zadania w jednym, ale trudno się mówi.

     Jutro matma - obleci; i przyrodnicze - tu będzie słabo, bo niewiele można wyczytać z obrazków, tekścików i duperelków, większość trzeba po prostu wiedzieć. A w czwartek angielski. Jakie to szczęście, że do rekrutacji liczy się tylko podstawa. Ciągle przypomina mi się moje 21/40ptk. z rozszerzonego na próbnych ...

     Wybaczcie mi tak mało inteligentną notkę, po prostu potrzebowałam gdzieś opowiedzieć o swojej głupocie, bo w realu nie bardzo jest komu. Oczywiście życzę powodzenia wszystkim moim rówieśnikom jutro i w czwartek, i oczekuję od Was tego samego ;-)

___________
<nuta na dziś>

środa, 18 kwietnia 2012

20. Żal mi


     Jestem chora, od piątku siedzę w domu. No nieźle, testy w przyszłym tygodniu, a ja wciąż mam temperaturę. Na szczęście już czuję się lepiej, niech jeszcze ten koszmarny kaszel zniknie, bo płuca mi wysiądą.

     Za dużo wolnego czasu. Niby to dobrze, wreszcie wzięłam się za powtarzanie, ale ten nadmiar free time'u powoduje u mnie tendencję do ciągłych rozmyślań i wywodów, które w efekcie prowadzą do depresji. Strasznie mi żal. Wszystkiego, w każdym razie wielu rzeczy. Żal mi, że dziadek nie żyje. To już sporo ponad dwa lata. Szkoda, że wtedy byłam taką idiotką, uczącą się dla średniej i dumy rodziców. Wtedy nie interesował mnie świat ani to, co naprawdę ważne. Gdybym była bardziej myśląca, interesowałabym się PRLem, komunizmem, wojnami światowymi. Mogłabym poprosić dziadka, żeby mi o tym wszystkim poopowiadał. Tyle ciekawych informacji, ciekawostek z pierwszej ręki! Tymczasem ja to zrozumiałam (ale wydaje mi się, że rozumiem) grubo po czasie, w ostatniej klasie gimnazjum. Teraz mam swoje poglądy, którymi chciałabym się z kimś podzielić, podyskutować. Z rodzicami nie mogę, ich to nie interesuje. Przyjaciół nie ma, zresztą też nie chcieliby mnie słuchać. Mogę ewentualnie pisać tu, ale to nie to samo co dialog z kimś bliskim (ale oczywiście Was, moich Czytelników również bardzo cenię, ale rozumiecie...). Więc tylko dziadek. Ech...


     Rozmyślam też o mojej wiedzy. Jak wspomniałam, wcześniej uczyłam się, żeby zakuć, zaliczyć i zapomnieć. O testach gimnazjalnych nie myślałam jeszcze wcale, jedynie trochę się bałam, ale uważałam, że jakoś pójdzie, przyjdzie na to czas. W trzeciej klasie zaczęłam się burzyć: przeciw polskiemu systemowi edukacji, przeciw rasistom, poniżaniu kobiet, zaczęłam nienawidzić obecnej Polski i wgl. świata. Tzn. systemu rządzącemu światem, temu, że kto ma pieniądze, może wszystko, a ministrów i polityków nie obchodzi, jak wygląda rzeczywistość w państwie, ważne, że oni są syci i wszystko mają głęboko. Sprzeciw brakowi tolerancji, uczciwości i że człowieka już nie obchodzi drugi człowiek, coraz częściej nawet własna rodzina. No w każdym razie totalny bunt, chociaż skryty, niezbyt ujawniany ludziom (taki ma sens?).

     I co do tej edukacji, przestało mi zależeć na ocenach, bo pracy potem i tak nie znajdę, a to, czego uczymy się w szkołach, jest bzdurne i w większości do niczego nie będzie potrzebne (np. pierwiastki murarzowi czy siła przyciągania ziemskiego lekarzowi). O dziwo było to dobrym krokiem, ponieważ nie przestałam się uczyć, a tylko przejmować się tym, co dostanę ze sprawdzianu. Średnia nawet trochę wzrosła, poczułam się lepiej, luźniej. A teraz znowu zmieniam poglądy. Nadal uważam, że pożytku ze szkoły będą znikome ilości i leję na testy w przyszłym tygodniu (powtarzam tylko dla zasady i z czystego zainteresowania), ale teraz CHCĘ mieć dużą wiedzę. Bo te informacje w gruncie rzeczy są naprawdę ciekawe. Super jest się znać na takich różnych rzeczach. Dzięki temu można dyskutować. Sama za bardzo nie mogę, jestem za głupia i to nierozsądne wypowiadać się o czymś, o czym nie ma się pojęcia. Żal mi ogromnie, że nie wykorzystałam możliwości nauki. Najchętniej wróciłabym do pierwszej gimnazjum po wakacjach.


     Żal mi jeszcze jednej rzeczy. Mianowicie mojego cholernego egoistycznego, uległego charakteru. Tego, że mam tak niską samoocenę i uważam, że nie zasługuję na wiele. SOLEIL będzie w moim mieście w październiku. Naprawdę będzie tu, to jest pewne! Mogłabym podejść do NIEJ po "występie", pogadać sam na sam przez minutę. SAM NA SAM! Z SOLEIL!!! Ale oczywiście nic z tego. ONA nie będzie wiedziała, że tu mieszkam, że jestem na widowni. Nie napiszę JEJ o tym, bo boję się, że to będzie narzucanie się. Nie chcę JEJ się narzucać, nie chcę zmuszać JEJ do lubienia mnie. Tak więc popatrzę na NIĄ z widowni, potem pójdę do domu, szczęśliwa z ponownego spotkania oraz kompletnie załamana, rozkruszona, że straciłam taką okazję, być może jedyną w życiu. Pewnie uważacie mnie za idiotkę. Cóż, mówiłam już, że nienawidzę siebie...


     Dziś dwudziesta notka, zarazem chyba jedna z najdłuższych. Naprawdę nie spodziewałam, że aż tyle tu wytrzymam. Myślałam, że to mój kolejny blog, który skasuję po trzech wpisach. A jednak jestem wytrwała. Chyba rzeczywiście tego potrzebowałam. Cieszę się. Naprawdę dobrze robi mi pisanie. Dalej będę się starała, bo do tej pory zadowolona jestem z dwóch postów. Cóż, zawsze to 1/10 bloga, więc jakieś coś jest.

     Natomiast bardzo dziękuję wszystkim, którzy tu zaglądają i czytają moje wywody. To naprawdę mnie wspiera. Dziękuję Wam!

     Pozdrawiam wszystkich, którzy przeczytali całą notkę! :-)

____________
<nuta na dziś>

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

19. Postanowienia


     Coś mnie dzisiaj naszło na postanowienia. Nie wiem, dlaczego teraz, bo przecież nie zaczynam żadnego nowego etapu w swoim życiu, ani to nie jest koniec roku. No ale nieważne. Mam ochotę wypisać kilka celów, do których chcę dążyć. Za rok czy dłużej zobaczę, ile uda mi się osiągnąć.

> Opanować niemiecki na poziomie komunikatywnym (podobno to określenie jest różnie rozumiane. Mnie chodzi o umiejętność przeprowadzania nieskomplikowanych dialogów z rodowitym Niemcem/Niemką);

> Ukończyć gimnazjum z wyróżnieniem (średnia 4,75 lub wyższa);

> Nauczyć się gotować;

> Przeczytać Pismo Święte Nowego Testamentu (powinnam chyba zacząć od Starego, ale nie posiadam);

> Biegać w wakacje;

> Ćwiczyć rysunek;

     Najbardziej zależy mi na tym niemieckim. Bez angielskiego w życiu będzie mi trudno, więc chociaż jakiś inny język chcę opanować. A niemiecki jest dla mnie w miarę łatwy i przyjemny. Jak się uda, pomyślę o maturze...

______________
<nuta na dziś>
Kompletny bezsens tej piosenki rujnuje mi psychikę! W tłumaczeniu na polski brzmi mniej więcej tak:
"Jestem szczęśliwy! Dużo mleka, jestem szczęśliwy! Po zabawie jestem szczęśliwym zwierzaczkiem! Czas na jedzenie! Pogłaskaj mój pełny brzuszek! Leżę sobie szczęśliwy... i śpię."
Jest to czołówka pewnej japońskiej anime <link>.

piątek, 6 kwietnia 2012

18. Amerykańskie seriale

     Jak ja piekielnie nie znoszę amerykańskich seriali! Ich bohaterowie nie mają pojęcia, co to jest trud i praca, ciągle tylko wożą swoje bogate tyłki na ociekające seksem, alkoholem i narkotykami imprezy, po to, aby dobrze się zabawić. Ich jedynymi problemami jest, którą drogą szmatę założyć na ten wieczór oraz czy partner mnie nie zdradza. Boże, chroń mnie, żebym nigdy nie zapragnęła być taka jak oni.

     Nie chcę być powierzchowna ani wrzucać wszystkich seriali do jednego worka. Może i zdarzają się jakieś normalniejsze. Jednak po tych, które pokazywała mi wczoraj znajoma, stwierdzam, że to dno totalne. Natomiast ja mam ciekawsze zajęcia niż przekopywanie Internetu w poszukiwaniu czegoś wartego uwagi.

     Tak czy inaczej, zdziwiłam się, ile osób w mojej klasie ogląda te bzdety. I w jakich ilościach! Rozumiem: lubić i oglądać jeden, ale nie 5 seriali jednocześnie! To zaczyna wyglądać na jakieś absurdalne hobby. Naprawdę, dziewczyny ze szkoły chyba na okrągło to oglądają, a potem tylko komentują, "jak on mógł", "powinna wybrać tego", "ja na jej miejscu bym tego nie mówiła". Ludzie, serio nie ma ciekawszych zajęć? Psychika Wam od tego nie siada?

     Już się nie dziwię, że ten świat niebezpiecznie się stacza.


Akumu!
Dziękuję Ci bardzo, że regularnie tu zaglądasz i zawsze zostawiasz tak mądre komentarze. Dzięki Tobie widzę sens istnienia tego bloga! ;-*

____________
<nuta na dziś>

środa, 4 kwietnia 2012

17. Uczciwość (nie) popłaca?


     Obejrzałam w poniedziałek film pt. "Jan Paweł II. Szukałem Was". Po skończeniu stwierdziłam, że chcę być dobra. Wiem, jak to dziwnie brzmi. Zresztą ja zawsze starałam się być raczej pomocna i nie sprawiać innym kłopotów. Ale po filmie miałam jakieś takie super uczucie, że chcę robić więcej dobrego,  tak bezinteresownie.

     Potem zrobiło mi się smutno, kiedy pomyślałam o obecnym świecie. Boże, dlaczego ludzie tak go schrzanili? Coraz więcej osób nie ma już żadnych wartości, a jeśli nawet, to liczy się osiągnięcie celu po trupach. "Najważniejszy jestem ja" - wszyscy dziś tak myślą, chociaż niewielu się przyzna. Ale taka prawda. Jeśli pojawia się jakaś okazja, często zastanawiamy się, jakie MY będziemy mieli z tego korzyści. Dla siebie chcemy zaklepać to, co najlepsze. Zanika też szczerość, uczciwość. Często nawet małe przekręty, ściąganie na kartkówce, potajemne dopisanie sobie czegoś na sprawdzianie, żeby nauczyciel uważał, że się pomylił i poprawił ocenę.

     Ostatnio sor od historii przez pomyłkę wstawił mi 5 z odpowiedzi do dziennika (mamy tylko elektroniczne), podczas gdy wcale mnie nie pytał. Powiedziałam mu o tym. Stwierdził, że mi tą piątkę zostawi, tylko inaczej sobie ją zaznaczy. Oczywiście nie będzie na nią patrzył przy wystawianiu ocen końcoworocznych, czyli że tak naprawdę straciłam taki dobry stopień. Teraz wszyscy w klasie uważają mnie za idiotkę przez tą sytuację. A Wy jak byście postąpili? Jestem idiotką?

     Powiem Wam w tajemnicy, że drugi raz postąpiłabym tak samo...

____________
<nuta na dziś>

sobota, 17 marca 2012

16. Pozostać sobą

     Czytałam ostatnio pewne opowiadanie w internecie. W skrócie: jest para, która niewątpliwie bardzo się kocha, jednak On Ją skrzywdził i postanawia odejść. Natomiast Ona nie potrafi bez Niego wytrzymać. Postanawia więc ułożyć sobie życie z mężczyzną, którego lubi, może nawet darzy go przyjaźnią, jednak z pewnością to nie jest miłość. Robi to dlatego, że chce zapomnieć o tym pierwszym.

     Historii o podobnym schemacie znam kilka, większość z książek i filmów, lecz byłam też naocznym świadkiem dwóch takich przypadków. Za każdym razem zastanawiam się, jak tak można? Naprawdę lepiej jest udawać uczucie do kogoś niż żyć w samotności? Szczególnie, jeżeli kochamy innego czy inną. Wydaje mi się, że gdybym ja kiedyś kogoś pokochała, to nie ważne byłoby, czy on mnie nie chce, czy nie możemy być razem. Nigdy nie mogłabym pocieszać się, zastępując ukochanego znajomym. I tak bezczelnie oszukiwać nie tylko jego, ale i siebie samą. Przecież to jest okropne! Powiedziałabym, że wręcz nieludzkie, masochistyczne zadawanie bólu. Jak dla mnie lepiej nie kochać wcale.


     Teraz trochę z innej beczki. Mama ostatnio świruje, żeby zgłosić moje rysunki na jakiś konkurs. Twierdzi, że naprawdę mam szansę, mogę coś wygrać, a dodatkowo zdobędę kilka punktów do rekrutacji licealnej. A ja kategorycznie odmawiam. Nienawidzę pokazywać swoich prac, nie cierpię się nimi chwalić. Zresztą nie ma czym. Tak naprawdę dopiero zaczynam moją przygodę z ołówkiem. Nieźle przerysowuję gotowe obrazki, ale sama nie potrafię stworzyć w głowie czegoś ciekawego i przelać tego na biel kartki. Muszę to widzieć. Poza tym nie chcę brać udziału w konkursach. Rysuję dla siebie, nie dla punktów czy nagród. Jedyną korzyścią, jaką chcę z tego mieć, jest moja radość, że coś mi wychodzi. Nie będę rysować dla żadnych innych zysków. Ewentualnie, by komuś pomóc czy sprawić przyjemność. Czy to naprawdę tak trudno zrozumieć?


     Dlaczego w dzisiejszym świecie trzeba ukrywać swoją prawdziwą duszę? Tyle rzeczy robimy wbrew swojej woli tylko po to, by coś osiągnąć, by być "kimś". Ja myślę, że lepiej nikogo nie udawać ani nie kłamać o swoich uczuciach. Nawet jeśli to boli, nie ma się kasy czy pozostaje się samotnym. Jeśli da się być szczęśliwym, to tylko wybierając tę drogę.

____________
<nuta na dziś>

wtorek, 13 marca 2012

15. Niedosyt


     Czuję jakiś niedosyt. Niby się udało, wczoraj znów widziałam SOLEIL. Tylko że... to była chwila i nawet nie udało się z NIĄ pogadać.

     Teoretycznie to miałam jechać już tydzień temu, ale odwołali i przełożyli na wczoraj. No dobra, nie przeszkadzało mi to. Powiedziałam tacie, że jedziemy dwunastego. Ale po południu okazało się, że kilka dziewczyn nie może zwrócić biletów za pociąg i nie mają co z nimi zrobić, więc SOLEIL wymyśliła, żeby jednak się spotkać, pójść gdzieś do kawiarni. Tak bardzo się ucieszyłam, myśląc: "Spędzę godzinę lub dwie na kawie z NIĄ, posiedzimy i pogadamy! <3". Okey, ja pewnie powiedziałabym najwyżej dwa zdania, a ręce znów miałabym mokre i drżące cały wieczór. Ale liczyło się, że będę mogła słuchać JEJ kojącego głosu, patrzeć na NIĄ z odległości 1m, może nawet by się do mnie uśmiechnęła albo i mnie przytuliła.

     Jednak najwyraźniej nie było mi to dane. Kiedy wróciłam ze szkoły, tata w domu cóż... prosto mówiąc znowu się schlał. Miałam jeszcze nadzieję, że znajdę jakiś autobus, którym moglibyśmy pojechać. Lecz mama nie chciała puścić mnie z ojcem w takim stanie. Wtedy ja też oprzytomniałam i zrozumiałam, że nie chcę sobie robić obciachu. Jeszcze by coś nagadał dziewczynom czy SOLEIL...

     Tak więc zrezygnowałam. Popołudnie spędziłam, leżąc na łóżku. Kiedy sobie to wszystko przypominam, na nowo odczuwam zapach mokrego od gorzkich łez prześcieradła. W gardle robi mi się wielka gula. Ręce znowu drżą, oczy robią się wilgotne. Tak bardzo chciałam tam wtedy być! Nie byłam w stanie myśleć. Od 15-tej do 19-tej przeleżałam, słuchając smutów i oglądając "BrzydUlę", byleby zająć się problemami kogoś innego, nawet fikcyjnej postaci. Przed 20-tą udało mi się zasnąć.

     Następnego dnia w szkole nie potrafiłam się na niczym skupić. Chyba tylko cud uratował mnie przed sprawdzaniem pracy domowej z polskiego. Zarwałam 3 z gegry - cóż, jak na mój stan w tamtej chwili i fakt, że tylko na przerwie raz przeczytałam temat, to nie najgorzej mi poszło. Tylko że chcę mieć 4 na koniec. Przez kolejne dni starałam się już o tym nie myśleć, a wyczekiwać najbliższego poniedziałku.


     I oto minął. A w raz z nim nadzieja na "rozmowę" z SOLEIL. Udało mi się jedynie patrzeć na NIĄ z widowni, kiedy była na wizji. Trwało to z 5 minut, na pewno nie dłużej. Później próbowałyśmy z dziewczynami dodzwonić się do NIEJ, ale się nie udało, miała wyłączony telefon. Kiedy oddzwoniła, była już niestety poza studiem i musiała jeszcze gdzieś jechać, także nie mogła nawet chwilę z nami pogadać. Drogę powrotną spędziłam, milcząc.

     Co za ironia losu - Na tym, by być na widowni, zależało mi najmniej. Najbardziej chciałam spędzić czas z SOLEIL i gdybym mogła wybierać, sto razy wolałabym jechać w zeszłym tygodniu niż wczoraj. A tu pech, muszę zadowolić się tymi pięcioma minutami patrzenia na NIĄ. Chociaż... SOLEIL pomachała w naszą stronę ze sceny, może mnie widziała?...


     Jaki to człowiek jest wybredny! Dokładnie dwa lata i jeden dzień temu dołączyłam do FC SOLEIL. Właściwie wtedy jeszcze nie było żadnego FC, tylko forum, do tego nawet adminka nie miała z NIĄ kontaktu. Nikt jeszcze nie miał od NIEJ nawet autografu, na żywo nigdy JEJ nie widział. Pamiętam plany pierwszego spotkania - chciałyśmy znaleźć jakąś agencję, spróbować zorganizować takie spotkanie i przekonać do niego SOLEIL. Wtedy marzyłam, żeby tylko udało mi się kieeedyś, raz w życiu JĄ zobaczyć.

     Teraz widuję JĄ praktycznie regularnie, tak co pół roku. Ostatnio nawet częściej, bo spotkanie miałyśmy 18-tego lutego, wczoraj znów patrzyłam na NIĄ na żywo. Mam z NIĄ sporo zdjęć, autografów, nawet prezenty od NIEJ. W FC mamy z NIĄ kontakt i pewnie będzie jeszcze wiele spotkań. A ja rozpaczam, bo nie byłam na tym jednym. Jak można być tak egoistycznym i niewdzięcznym?! Czy wszyscy ludzie nie doceniają tego, co mają, tak jak ja? Boże, wybacz mi...

     SOLEIL stała się (mniej więcej cytując Edwarda) "taką moją osobistą marihuaną". Swoją drogą ciekawe, jak by zareagowała, gdyby to przeczytała.

____________
<nuta na dziś>

piątek, 9 marca 2012

14. Szczyt chamstwa!


     Chłopcy z mojej klasy naprawdę mają tupet. Oczywiście jak zwykle zapomnieli o Dniu Kobiet. Nie ma co się dziwić, w pierwszej i drugiej klasie było tak samo. Chyba wciąż liczą, że wychowawca albo rodzice zorganizują jakąś składkę i wymyślą prezenty, a sami muszą tylko je wręczyć na którejś lekcji, tak jak to w podstawówce bywało. Żałosne, niech oni w końcu dorosną.

     Tak więc na powitanie wczoraj w szkole dostałam tylko życzenia "Wszystkiego najlepszego, koleżanko" od dwóch znajomych, kiedy siedziałam pod klasą, czekając na lekcję. No cóż... ale przynajmniej pamiętali...

     Kiedy weszliśmy wszyscy do klasy i zaczęliśmy się rozpakowywać, sorka spytała, co to, że my bez żadnych prezentów, czy nic nie dostałyśmy. To jeden taki się wysilił, wstał nawet i krzyknął: "Ej, no właśnie, wszystkie dziewczyny, wszystkiego najlepszego dla was". Ot, koniec bajki. O tym, żeby chociaż do nauczycielki porządnie podejść, to przecież nikt nie pomyślał. Dziękuję za takie życzenia, już chyba lepiej by było, gdyby wcale nie pamiętali i nawet się nie odzywali, nie tak na odwal.

     Lecz to jeszcze nie koniec! Na angielskim mieliśmy zastępstwo i kilku chłopców gdzieś wyszło. W połowie lekcji K. wszedł i oznajmił nam, że potrzeba pieniędzy od skarbnika albo żebyśmy się złożyły po parę złotych, bo chłopaki nie mają kasy, to on poleci do cukierni i kupi jakieś ciasto dla nauczycielek. No zatkało mnie. Dosłownie mnie zatkało. Nie dość, że sami nic nie zorganizowali, nie złożyli życzeń jak należy, to mają czelność prosić nas o pieniądze, żeby jakoś wyglądali przed nauczycielkami! Szczyt chamstwa po prostu. Niezły, za przeproszeniem, opieprz od nas dostali.

     Dzisiaj chyba chcieli ratować swoje "dobre" imię, więc kupili nam po róży i Milky wayu. No i odśpiewali nam "Sto lat", wooow. Ale jak rozdawali prezenty, to już tylko "Wszystkiego najlepszego" i byle uciec jak najszybciej. Jakbyśmy gryzły i drapały. Kwiatek całkiem ładny, ale było o tym pomyśleć wczoraj.

     Faceci, co się z Wami dzieje?! Naprawdę tak trudno pamiętać? Przecież nie chodzi o jakieś wyznawanie miłości, tylko o miły gest. Jak w ogóle można zapomnieć??? Przecież w TV i na fejsie aż huczało od przypominajek w różnych formach. Niech do Was dotrze, że to nie jest wstyd złożyć dziewczynie życzenia.

     Chciałabym być facetem. Mogłabym cały czas ustępować dziewczynom miejsca, przytrzymywać im drzwi i puszczać je przodem, pamiętać o ich święcie. Byłabym takim 100%-owym dżentelmenem. Prawdopodobnie pozostałym robiłabym siarę, wówczas może by się zmobilizowali i braliby ze mnie przykład.

____________
<nuta na dziś>

poniedziałek, 27 lutego 2012

13. Co Bóg we mnie widzi?


Na początku chciałam krótko nawiązać do komentarza Ann [znudzona-zludzeniami] spod poprzedniej notki. Pozwolę sobie zacytować fragment:

"Co do drugiej części notki, to cóż być może można żyć nic nie jedząc, ale osobiście nie widzę w tym sensu, bo przecież jedzenie to jedna z przyjemniejszych czynności w ciągu dnia (no może nie zawsze, ale jednak) ;)"

Święta racja! Nie wiem, jak mogłam tego nie dostrzegać. Pisałam o niezwykłych możliwościach niejedzenia jako o interesującym i nie lada trudnym wyczynie. Tylko po co ten wyczyn? Po co odbierać sobie przyjemność rozpływającego się w ustach pożywienia, którą jesteśmy obdarzeni? Przecież to nie ma sensu, w każdym bądź razie ja teraz go nie widzę. Ann, wielkie dzięki za ten komentarz! ;-*


     Miałam dziś napisać post w nawiązaniu do 99. notki Sakuyi [oires], jednak w tym momencie nie mogę zebrać myśli na ten temat. Z pewnością nadrobię to niebawem.


     Brałam przed chwilą kąpiel i nagle pomyślałam sobie, że Bogu musi być bardzo smutno patrzeć na mnie. Nie chodzi o to, że mnie nie kocha - wierzę w Jego miłosierdzie oraz że On w ogóle istnieje. Miałam na myśli zbyt częstą nienawiść siebie samej. Denerwuje mnie to, jak postępuję w różnych sytuacjach; to, że mam tak niską samoocenę; denerwuje mnie burza myśli, pragnień, obaw czy czego tam jeszcze w mózgu.

     A Bóg zapewne chciałby, abym była z siebie zadowolona. Żebym bez zająknięcia umiała dziękować mu za duszę i osobowość, którą mnie obdarzył. Za życie, możliwość filozofowania, chodzenia, jedzenia? Jak to zrobić? Jak przestać wiecznie się oceniać i krytykować? Jak pracować nad sobą, aby widoczne były efekty? Dlaczego potrafię kochać wybrane osoby pomimo ich licznych wad, a siebie samej nie umiem polubić? Jak być z siebie zadowoloną?

     Podobno jestem wyjątkowa. Każdy z nas jest. Chciałabym potrafić dostrzec własną oryginalność. Mam totalny mętlik.

____________
<nuta na dziś>

sobota, 25 lutego 2012

12. Po spotkaniu i oryginalna dieta


     Moje spotkanie z SOLEIL było niesamowicie fenomenalne. Dzięki NIEJ emanuję teraz energią, która wciąż zamienia się w uśmiech na mojej twarzy. Ciągle na nowo przeżywam to, co działo się w trakcie tych nagannie krótkich dwóch godzin. Mogłabym bez ustanku topić się w głębi błękitnych oczu SOLEIL (uwierzcie, nie jestem dziewczyną o odmiennej orientacji, przyrzekam!). Nie potrzebowałabym pożywienia, nawet tlenu, bo przy NIEJ zapiera mi dech. Dzięki takim momentom naprawdę dostrzegam sens w życiu i szczerze przyznaję, że jestem szczęśliwa!

     A propos: wiedzieliście, że można nie jeść przez kilka lat, mało tego - normalnie funkcjonować?! Opowiedziała mi o tym znajoma. Ostatnio widziała w TV program, gdzie mówiono o pewnej chińskiej rodzinie, w której nikt nie je od ponad dwóch lat. Najpierw nie chciałam jej wierzyć, lecz w miarę jej kolejnych relacji to wszystko nabierało kształtu. Ponoć żywią się jedynie energią słoneczną oraz odpowiednio oddychają. Staram się właśnie znaleźć coś o tym w internecie, niestety na razie na próżno. Ale za to przeczytałam przed chwilą artykuł o mężczyźnie twierdzącym, że nie je już 70 lat (sam ma 82 lata). Potwierdzone jest, że nie odżywia się od 50 dni, kiedy to był pod kontrolą naukowców wraz z wojskiem.

     Wierzyć w to? Być może są to bzdury stworzone, aby wzbudzić sensację, lecz mało to dziwactw i odmienności możemy zaobserwować w dzisiejszym świecie? Może czasem jednak być naiwnym i uwierzyć?

     Gdyby ktoś z Was znalazł coś o tej chińskiej rodzinie, bardzo proszę, podzielcie się linkiem. A to dla zainteresowanych: Prahlad Jani nie je i nie pije od 70 lat!

     Powróćmy do SOLEIL. Otóż mój sen trwa nadal! Bowiem bardzo prawdopodobne jest, że niebawem znowu ujrzę JĄ na żywca. Są tylko małe komplikacje, jednak oczywistym jest, że z mojej strony zrobię wszystko, aby do spotkania doszło. Życzliwych ludzi proszę o trzymanie kciuków lub/oraz modlitwę (jeśli ktoś wierzy). Pozdrawiam! :-)

____________
<nuta na dziś>
Ta muzyka jest niesamowicie pozytywna, chyba ma w sobie jakąś magię :-)

wtorek, 14 lutego 2012

11. W oczekiwaniu na SOLEIL


     No, jakoś tam dzisiaj wstałam. W sumie w szkole nie było najgorzej, zapewne w dużej mierze dzięki temu, że nie można było pytać. Ale nauczyciele pozapowiadali już nam dwa sprawdziany, kartkówkę, do tego moje wciąż nienadrobione zaległości... także nic, tylko się podciąć!

     Jednak w czasie ferii nabrałam sporo siły. Zazwyczaj po takim długim urlopie jestem totalnie rozleniwiona i tylko marudzę nad podręcznikami. A tym razem wcale tak nie było! Może rano faktycznie niechętnie się zwlekłam, lecz po powrocie bez problemu otworzyłam książki i zaczęłam zakuwać. Z kilkoma małymi przerwami zajęło mi to od 16:30 do 23:05. Ładnie jak na mnie. Cóż, te ferie nie były jakieś inne od poprzednich, szczególnie aktywnie albo szczególnie leniwie spędzone przeze mnie. Były takie jak każde inne.

     Hmm, z pewnością chodzi o najbliższy weekend, kiedy to po raz piąty w moim życiu zobaczę na żywo SOLEIL <3 Nie mogę się doczekać, ciągle myślę tylko o tym. Nie no, skłamałam właśnie, jednak w czasie nauki wcale o tym nie pomyślałam... Ale cały pozostały czas tak, więc tamto się nie liczy. Boże, SOLEIL, jak ja za NIĄ tęsknię!!! Czujecie do Kogoś takie coś, że mimo iż prywatnie ta osoba nigdy nie będzie Waszą przyjaciółką/cielem; że jedynym źródłem, do tego bardzo niepewnym, z którego możecie się dowiedzieć o Niej/Nim czegoś nowego, są gazety i telewizja; że widzicie Tą osobę tylko raz w roku; czy czujecie do Niej taką wielką miłość i tęsknotę?

     Jeśli tak, to prawdopodobnie mnie zrozumiecie. Ale to raczej rzadkie, by kochać Kogoś tak mocno, gdy dodatkowo ten Ktoś najprawdopodobniej co najwyżej Was lubi, na pewno nie kocha. Czasami mnie to boli. Nie że mam jakieś pretensje do NIEJ, po prostu boli mnie, że nie mogę z NIĄ częściej być. Ale kiedy wiem, że za 4 dni i kilka godzin ponownie JĄ zobaczę i usłyszę... Nie, w takich momentach nie potrafię być smutna.

     Boziu, tak strasznie chcę już tą sobotę!!! <3

____________
<nuta na dziś>

czwartek, 9 lutego 2012

10. Chore ambicje


     Zaraz kończę ferie. Jeny, tak strasznie nie chcę wracać do szkoły! Mam potwornie dość nauki. Ok, po dwóch tygodniach wolnego nie powinnam zrzędzić, ale o coś innego mi chodzi.

     Całe życie się dobrze uczyłam, w podstawówce zawsze miałam pasek, raz nawet najwyższa średnia w szkole. Tam była prościzna, jakoś bez problemu wiedza wchodziła mi do głowy. W gimnazjum wszystko się porąbało. Brak przyjaciół zaczął mnie dobijać. Czułam (nadal czuję) się odmieńcem, jakimś popapranym dzieckiem, niepasującym do niczego i nikogo. Nie rozumiałam, jak inni to robią, że mają jeszcze lepsze oceny ode mnie, a ciągle spotykają się ze znajomymi. Ja kułam prawie całe dnie po szkole, lecz efekt i tak nie był aż tak dobry. Dodatkowo babcia, dla której czwórki to za mało... Porównując świadectwo moje z tym mojej siostry, która była wtedy w podstawówce, zawsze komentowała: "No ładnie, kochanie, ale mogłabyś jeszcze lepiej, jak siostra - szóstki i piątki". Szlag mnie trafiał. Mama niby mniej, na ogół mówiła, że się dobrze uczę, zawsze mnie chwaliła itd., ale czasem też coś szepnęła, że mogłabym dogonić te najlepsze dziewczyny.

     Zawsze chciałam uczyć się dla siebie. Po to, żeby iść na studia, dostać lepszą pracę... Ale ile można?! Naprawdę jest mi ciężko. Brakuje mi przyjaciół, z którymi mogłabym się spotkać, wyluzować, pośmiać się. Poza tym ta nauka nic nie da. Może lepiej pójść do technikum, wyuczyć się w konkretnym zawodzie i mieć gwarancję bycia w przyszłości fryzjerką czy krawcową. Podobno 3/4 ludzi po studiach nie mają pracy w tym kraju. A taki prosty robol pracę zawsze gdzieś znajdzie, mało płatną, ale jednak.

     Właściwie to nawet nie chcę być bogata. Poza tym, że bogaci mogą podróżować i zwiedzać piękne kraje. Od dziecka marzyłam, aby popłynąć w rejs dookoła świata. Ale oprócz tego, to ludziom z forsą momentalnie przekręca się w dyńce. Z fajnego człowieka może zmienić się w nieczułą larwę. Inni naprawdę przestają wtedy obchodzić. Ważniejsze jest kupić sobie nowe ciuchy i gadżety, mieć piękny dom z ogrodem.

     Akurat nawinęła mi się dziś pod rękę jakaś stara gazeta mamy, z wywiadem z pewną modelką. Wcześniej za bardzo jej nie znałam, ale czytając ten artykuł, nieźle ją wyklęłam. Znaczy w przenośni, bo ja nie potrafię i nie chcę kląć. Chociaż ostatnio używam czasem słów, których kiedyś bym nie wypowiedziała, jak: porąbało, jebać, chrzanić. I wstydzę się tego. Tak, mówcie sobie, co chcecie, ale ja wstydzę się przeklinania czy wulgaryzmów i próbuję oduczyć się tych kilku! Według mnie przeklinanie to brak kultury lub chęć szpanowania. Teraz jak nie przeklinasz, jesteś nikim. Tylko że ja wolę być nikim, niż kląć.

     Wracając do tej modelki - totalnie mnie wkurzyła. Twierdzi, że studia i wyższe wykształcenie nie jest teraz do niczego potrzebne. Po skończeniu kariery chciałaby mieć parę domów i apartamentów w różnych krajach. Kupuje kreacje za kilka tysięcy złotych na jeden wieczór. Twierdzi, że na pewno nie wystąpiłaby w pokazie mało znanego Polaka, bo musi dbać o swój wizerunek medialny. Denerwuje mnie jej egoizm. To, że nie potrafi i nie chce dzielić się swoim majątkiem. Nie bierze udziału w akcjach charytatywnych, ewentualnie czasem, tylko na pokaz. A przecież mogłaby zdziałać tyle dobrego!

     Nigdy nie chciałabym być nią. Może jednak lepiej się uczyć, pójść na studia i uczciwie zarabiać na życie, a tym, co osiągnę, dzielić się z innymi. Ale czy mi się to może udać? Jeny, mam tak pogmatwane myśli. Już sama nie wiem, czego pragnę. Choć to żadna nowość.

____________
<nuta na dziś>