wtorek, 28 sierpnia 2012

37. STOP!

     Znów muszę coś zmienić na blogu. Stwierdziłam, że nie ma sensu silić się i napinać, pisząc każdą kolejną notkę w nadziei, że będzie ona rzeczywiście dobra, że poruszę trudy temat. Nie umiem używać górnolotnych zwrotów, pobudzając w ludziach emocje i uczucia. Trzeba to sobie wreszcie powiedzieć prosto w twarz. I zaakceptować to.

     Od teraz piszę tu całkowicie dla siebie. Chaotycznie, bo taki jest mój świat. Bez poddawania się ocenom - już dawno uważałam, że nie ma to zbyt wielkiego sensu. Od teraz piszę z serca, co mi ślina na język przyniesie. Ze wszelkimi błędami składniowymi, logicznymi i jakie tam jeszcze. No, może prócz ortograficznych, bo te akurat już w trakcie pisania dają się we znaki (i dobrze! najlepszym sposobem jest nauka na własnych błędach). Nie obchodzi mnie, komu się to podoba, a komu nie. Od teraz przynajmniej tutaj w 100% będę sobą. Teoretycznie już podczas zakładania tego bloga planowałam się tego mocno trzymać. Niestety nie do końca się udało.

     Postanowiłam też zmienić szablon. Obecny bardzo mi się podoba, lecz świadomość, że identyczny mogą posiadać setki osób, automatycznie mnie odstrasza. Nie chcę być jak inni. Nie umiem. Nawet w tak błahej sprawie. Nowy szablon, który zawita tu w najbliższym czasie, prawdopodobnie nie będzie zbyt profesjonalny czy dobry jakościowo. Ale będzie mój.

     Na dziś to wszystko. Niewiele. Czy to źle, czy dobrze? Od teraz to moja sprawa.

sobota, 18 sierpnia 2012

36. Ambitna klasa

     Dzisiaj byłam na spotkaniu mojej nowej klasy. Nie wszyscy przyszli, ale i tak już wiem, że czekają mnie ciężkie 3 lata...

     Szczerze mówiąc, myślałam, że ludzie w liceum są już poważniejsi, zastanawiają się trochę nad swoją przyszłością. Naiwnie wierzyłam, że jednak pójdziemy na tą pizzę i ewentualnie dopiero później bardziej imprezująca część towarzystwa ruszy na piwo, a ja z resztą się rozejdziemy. Pomyliłam się. Spod umówionego miejsca dwie osoby od razu wbiły do sklepu po alkohol. Następnie poszliśmy nad jakiś staw, gdzie rozsiedliśmy się na trawie i zaczęły się rozmowy. Tych niepijących, prócz mnie, były jeszcze 4 dziewczyny. Z jedną z nich, którą znałam ze wspólnych zajęć w-f'u, wyszłyśmy pierwsze, po godzinie, kiedy miałyśmy (przynajmniej ja miałam) dosyć słuchania o tym, kto kogo rucha...

     Zastanawiam się, jaki tacy ludzie mają cel w życiu. Nie zabraniam nikomu się bawić, ale chyba trzeba mieć jakiś umiar. A z tego, czego dziś się dowiedziałam, oni raczej nie przykładają się do nauki. Jaki jest ich pomysł na siebie? Przecież będą musieli kiedyś zarabiać, być odpowiedzialni, bo niby za co chcą się utrzymywać? Ich to kompletnie nie obchodzi, liczy się tylko alkohol, pety, znajomi.

     Chciałabym umieć jakoś pomóc takim ludziom. Jakoś wyprowadzać ich z ciemności. Ale jak to zrobić? Co ja tu mogę? Co najwyżej modlić się za nich. A moje marzenia o przyjaźni? Cóż, po raz kolejny oddaliły się o tysiące kilometrów. Kolejna nadzieja powoli traci blask.

____________
<nuta na dziś>

poniedziałek, 13 sierpnia 2012

35. Wydatki szkolne

     Udałam się dzisiaj po podręczniki szkolne. Jako rocznik 96, ten felerny, rozpoczynający nową podstawę programową, co roku wszystkie książki muszę mieć nowe, pachnące, świeżo wydrukowane. Są one przejrzyste, zawierają mnóstwo kolorowych fotografii, gadżetów w postaci dodatkowych płyt z ćwiczeniami, których, nawiasem mówiąc, nikt nigdy nie robi; jakichś tabelek, wykresów i innych pierdół. Oczywiście za takie luksusy trzeba sporo zapłacić. Średnio około 30zł za podręcznik, niekiedy z ćwiczeniami czy kartami pracy, na rozwiązywanie których na lekcjach i tak nie znajdzie się czasu.

     Za dzisiejszy zakup zapłaciłam jakieś 330zł. Wciąż brakuje mi kilku pozycji, m.in. książek do:
- matematyki (z powodu niejasnej informacji na wykazie),
- j. polskiego (tak jak powyżej),
- j. angielskiego (informacja na początku roku szkolnego),
- fizyki (publikacji jeszcze nie wydrukowano),
- religii (przynajmniej tą niezmiennie mogę kupić na murku),
- przedsiębiorczości (niewydrukowane),
- informatyki (licho wie, czy choć raz bym z niej skorzystała).

     Czyli tak naprawdę trochę mi jeszcze brakuje. Dodatkowo we wrześniu zapewne okaże się, że któryś z szanownych nauczycieli w czasie wakacji zmienił zdanie w sprawie książki bądź pani sekretarka podała inne wydawnictwo czy autora i połowa ma nie to, co trzeba. Kolejne pieniądze pójdą w błoto. Do tego trzeba przecież kupić nowe zeszyty (jeśli kontynuuje się naukę w tej samej szkole, to czasem może zostać kajecik z zeszłego roku, ale jak np. zaczyna się liceum, jak w moim przypadku, wówczas wszystko musi być nowe), dojdą składki na ubezpieczenia, szafka szkolna, ołówek, gumka, długopis, torba czy plecak mógł się uszkodzić... Nawet przy ograniczeniu wydatków do minimum, kwota wyniesie coś w okolicy 500zł, a może nawet więcej.

     A co, jak ma się więcej niż jedno dziecko? Każde kolejne to następne pół tysiąca w plecy. Na szczęście mojej Siostrze wykaz się nie zmienia i może używać starych podręczników po mnie, dokupujemy TYLKO ćwiczenia i dodatki, o których wspomniałam wyżej. Co nie znaczy, że koszty będą niczym ukłucie komara...

     Ta cała nowa podstawa - potrzebne to? Być może ułatwi nieco naukę, nie będzie się powtarzać niektórych materiałów wielokrotnie. Jednak, czy poprzedni system był aż tak zły, aby istniała konieczność wprowadzania tylu zmian i żądania wymiany wszystkich książek? Nie, był on dobry (jak na poprzednie POLSKIE programy i POLSKIE realia). Ten nowy jest niewiele lepszy (o ile w ogóle). A, jak powszechnie wiadomo, lepsze jest wrogiem dobrego. Pamiętajmy, że kiedyś, bez tych wszystkich udoskonaleń i udogodnień, również zdawało się maturę. Wszystko to kwestia chęci - ambitny nauczy się w dowolnych warunkach, przy pomocy dowolnego dostępnego materiału. Po co więc te zmiany? Cóż, gdy nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze, a ściślej mówiąc - o zyski.

     ***

     Wróciłam z rodzinnego pobytu nad Bałtykiem. Tam miałam niepowtarzalną szansę spotkać się z SOLEIL, sam na sam, jeden na jeden. Wymieniłyśmy ze sobą kilka esemesków. Przez moment latałam kilka metrów nad Ziemią, a świat zewnętrzny mnie nie dotyczył. Niestety, zobaczyć się nie udało. Kontakt szybko się urwał. Dzień przed powrotem obudziłam się z rana, z dziwnym poczuciem strachu, że to był sen, że wyśniłam największą przygodę swego życia, najpiękniejszą historię i zarazem największy koszmar. Na szczęście pozostały ślady w telefonie. Teraz wszystko wróciło do normy. Znów tęsknię. Lecz nadzieja rozkwitła na nowo.

____________
<nuta na dziś>