piątek, 27 stycznia 2012

8. Cudowne oderwanie od codzienności

     Wybaczcie, że tak dawno mnie tu nie było. 30-tego, a właściwie już 28-ego stycznia zaczęły mi się ferie i od tego czasu strasznie się rozleniwiłam. Głównie siedzę w domu - przed komputerem, telewizorem, książką. Tworzę też swego rodzaju laurkę ogromnych rozmiarów, taką, jaką kupuje się czasem na urodziny czy inną uroczystość w Empiku. Pod koniec ferii załamię się, że znowu straciłam czas na głupoty, podczas gdy planowałam nadrobić zaległości w szkole. Ale na razie nie chcę o tym myśleć, ewentualnie później przyjdzie deprecha przeplatana poczuciem mojego braku wartości. Do diabła z tym.

     Poza tym pojechałam też w czwartek do koleżanki na wieś, na dwa dni. Bawiłyśmy się fenomenalnie, mimo iż początkowo zapowiadało się jako strata tych wolnych feriowych dni. Długo nie zapomnę naszych odpałów, kota w karmniku, kilkudziesięciokrotnych partyjek w wojnę, świnię i kuku, smerfastycznych face'ów, dziwnych zdjęć, ucieczki przez pole sąsiadów, inteligentnych tekstów...

"Adzia cię nie kocha, ale my mamy chusteczki!"

"On się tego boi! Ja tego nie chcę! Dupa tam. -,-'"

"Ejj no, mój telefon nie zna słowa dupa."

"Przypomniał mi się obiad i automatycznie zapchałam się tym wspomnieniem."

"Jebnij banana i smerf."

"Optymistycznie! Chyba idiotycznie..."

     Pewnie za bardzo was to nie rozśmieszy, ale właśnie o to w tym chodzi - że sensu nie rozumie nikt poza nami dwiema. Nie spodziewałam się, że ze mną można się tak dobrze bawić. Do tej pory przebywanie ze mną było dla mnie równe totalnej nudzie. A tu proszę! Taka miła niespodzianka, do tego z przyjaciółką mojej młodszej siostry, która mnie i tę przyjaciółkę wystawiła, no i jechałam w końcu sama. Jednak to prawda, że życie pisze najciekawsze scenariusze.


     Ok, w sumie w tej notce raczej nic ciekawego nie było, żadnych moich wywodów, które planowałam. No nic, trudno. To na koniec polecę Wam muzykę pewniej piosenkarki. ZAZ. Możliwe, że ostatnimi czasy słyszeliście w TV bądź w radiu reklamy zachęcające do kupna jej nowej płyty "Sans Tsu Tsou", którą z pewnością niebawem sobie sprezentuję. Ta francuska piosenkarka ma genialny, trochę ochrypnięty, ale urokliwy głos. Uwielbiam słuchać jej w wykonaniu moich ulubionych "Je Veux", "La Fée" oraz przeromantyczniego i trochę smutnego "La pluie". Dodatkowo ogromnie zdziwiłam się, odnajdując i czytając tłumaczenie piosenek w internecie. Nie sądziłam, że poza melodyjnym brzmieniem mają też tak fajne, a miejscami nawet mądre słowa, szczególnie w przypadku "Je Veux". Jeszcze raz gorąco polecam!

____________
<nuta na dziś>
Jeden z dwóch moich najbardziej ulubionych utworów ZAZ <3

poniedziałek, 23 stycznia 2012

7. SOLEIL* nie było


     No kurna, ale mam zły humor. Najpierw w piątek kolejne zemdlenie; żeby było ciekawiej - znów na polskim. Rodzice stwierdzili, że tu jest nie tak. Kiedyś traciłam przytomność średnio raz-dwa razy na pół roku, a ostatnio dwa tygodnie temu, teraz w piątek... Więc postanowione - trzeba ponowić badania sprzed dwóch lat. Termin: poniedziałek (dziś). Najpierw zaciesz, szeroki banan na mojej twarzy, ponieważ akurat wczoraj okazało się, iż tego dnia w DD będzie SOLEIL i jak się uwiniemy, to zdążę wrócić i JĄ obejrzeć <3

     Tak więc jedziemy na te badania, tj. pobieranie krwi. Wcale kolejki nie było, od razu wchodzimy. Oczywiście moje nieuniknione omdlenie, choć już po kłuciu, dopiero jak wychodziłam z sali. Ale licho tam, poleżałam chwilę i dylem na chatę, do TV.

     I nawet zdążyliśmy, byliśmy już o 8:25! Niestety, jak wiadomo, w naturze musi być zachowana jakaś równowaga. Otóż obejrzałam cały program, od 8:30 do 11:00 nie odeszłam od odbiornika. Jednak o SOLEIL zapomnieli. To znaczy wcale JEJ nie pokazali. Tylko na samym początku napisali, że dziś coś coś coś i SOLEIL. A tu nic, nawet nie powiedzieli, czemu nie było. A jak dadzą np. jutro, to już nie zobaczę, bo badań już nie będzie i muszę zasuwać do budy x-[


     Lubicie fantasy? Jeśli tak, to polecam Wam diabelnie dobrą książkę Tary Hudson. Jej tytuł to "Pomiędzy" i jak dla mnie jest fenomenem. Zaczęłam czytać wczoraj, dziś jestem już w połowie. Opowiada o martwej dziewczynie, mieszkającej pd mostem High Bridge. Wie o sobie tyle, że ma na imię Amelia i zmarła w wieku około 18 lat. Nie pamięta, jak i dlaczego zginęła. Nie pamięta, gdzie mieszkała, kim byli jej rodzice, nie wie, od jak dawna nie żyje. Pewnej nocy ratuje tonącego Joshuę. Od tego czasu jej życie po śmierci całkowicie się zmienia, zaczyna mieć przebłyski z przeszłości, a także dostrzega czające się na nią niebezpieczeństwo.

     Jedna z najlepszych książek, jakie czytałam, niesamowicie wciąga. POLECAM!
*SOLEIL - wymyślone przeze mnie przezwisko dla pewnej artystki.
____________
<nuta na dziś>
Piosenka zaczyna się mniej więcej 00:45 min.

czwartek, 19 stycznia 2012

6. Ostrzeżenie z góry


     Wychodzę sobie z sali prawie ostatnia, jestem już w drzwiach, aż tu nagle huk!, centymetry ode mnie roztrzaskała się lampa ze szkolnego korytarza. Zaraz zbiegowisko, sorka za mną wybiega z sali i pyta, czy nic mi się nie stało, czy szkłem nie oberwałam (nawiasem ciekawe sformułowanie), potem inna nauczycielka każe iść po woźną. Później się dowiedziałam, że to podobno jakiś idiota rzucał sobie klejem -,-'

     Ta szkoła chyba mnie nienawidzi. Tydzień temu zemdlałam, dzisiaj jawny zamach na moje życie. Może nie powinnam tam nie chodzić... Szczególnie po moim odkryciu, że lepiej się uczę, kiedy zostaję w domu, bo przepisując kajecik od bodajże chemii, automatycznie chcę to zrozumieć. A jak jestem na lekcji, to przez 6 dni nie zajrzę nawet do zeszytu, po czym dzień przed kolejną chemią tylko czytam notatki. Więc tylko wydaje mi się, że rozumiem. Dobra, nie wiem, czy jakiś sens w tym znajdziecie, ale każda wymówka dobra, żeby musieć słuchać wykładów na temat kwasów karboksylowych albo innego badziewia.

     Muszę jednak przyznać, że tej żarówki kamikadze trochę się wystraszyłam, znaczy się byłam zdezorientowana. Kiedy sobie uświadomiłam, iż mogłabym w tym momencie leżeć na stole operacyjnym w celu usunięcia mi ostrych fragmentów z czaszki, aż ciary mnie przebiegły po całym ciele. Przyznaję, takie przypadki naprawdę otwierają oczy i powodują zaciesz z życia. Potraktowałam to jako ostrzeżenie z góry, że powinnam to przemyśleć.

     Tak więc myślę sobie dziś i myślę... i stwierdziłam: muszę coś zmienić, bo popadam w totalną rutynę.

____________
<nuta na dziś>

wtorek, 17 stycznia 2012

5. O solidarności w szkole słów kilka


     Wczoraj moja znajoma z klasy poprawiała się po ostatniej lekcji z historii, żeby mieć czwórkę. Znam ją jeszcze z przedszkola, czasem zamienię z nią kilka zdań, więc razem z trzeba koleżankami obiecałyśmy jej, że na nią poczekamy, jakby co, to wstawimy się za nią u sora (mi i tak nie śpieszy się do domu).

     Tak więc czekamy przed salą aż skończy pisać sprawdzian. W końcu wychodzi i nie zwracając na nas uwagi idzie w kierunku szatni. Dziewczyny tylko spojrzały, rzuciły coś, że "Oj, chyba jej się nie udało" i dalej robiły sobie słit focie. O_o' Ja idę za nią, pytam co i jak, czy nie da rady na 4 wyciągnąć, że może chodźmy do sora, jakoś go przekonamy. Ale ona tylko, że nie, już wpisał 3. Chciałam z nią wracać, jakoś ją pocieszyć, bo wiedziałam, że jest załamana, jej rodzice strasznie czepiają się jej ocen. Lecz ona szybko się ubrała i wyszła zanim zdążyłam wrócić od mojej szafki, która jest trochę dalej.

     Chodzi mi głównie o to zachowanie dziewczyn. One uważają się za jej przyjaciółki, często się spotykają, gadają. Ale jak już przyjdzie co do czego, to nawet nie pocieszą, nic ich nie obchodzi, że będzie miała przypał na chacie. Skoro przyjaźń ma tak wyglądać, to ja się cieszę, że jestem sama.

     Inna rzecz: mieliśmy dziś mieć sprawdzian z gegry. Po raz pierwszy olałam sprawdzian i nie uczyłam się nic przez cały weekend ani wczoraj. Miałam już dość tego ciągłego kucia, tej cholernej szkoły, w której nie można nawet wyrazić swojego zdania, bo belfrowie są ważniejsi. Gdzie się podziali nauczyciele, którzy chcą nauczyć nie tylko swojego przedmiotu, ale i życia; tacy co uczą się też od uczniów, co traktują nas jak dorosłych albo chociaż myślących? Nie mówię, że wszyscy uczniowie z budy na to zasługują, ale też nie wszystkich należy brać za gówniarzy i wrzucać do jednego worka.

     Dobra, oczywiście na inny temat znów truję.

     Jak mówiłam, nie nauczyłam się. Tym bardziej, że ten dział trwał całe półrocze, bo sorki co drugą lekcję nie było. Jednak ktoś z innej klasy niepostrzeżenie zabrał nauczycie sprawdzian i podrzucił nam - wow, jednak chociaż solidarność międzyklasowa jeszcze istnieje, brawo!!! - tylko oczywiście akurat ja na tej przerwie musiałam pójść po książki do szafki, więc nikt nie pomyślał, żeby sprawdzian i dla mnie skserować. Dopiero na WOSie sczaiłam, że wszyscy rozwiązują sobie te sprawdziany. Próbowałam spytać dziewczyn za mną, co tam było, ale one oczywiście, że zaraz, że potem mi dadzą. A później pod klasą co? Nikt mi nie dał w obawie, że sorka będzie tędy przechodziła, zauważy sprawdzian i zrobi nam inny...

     Tak więc wszyscy mieli mnie głęboko. Dzięki ludzie, że przypominacie sobie o mnie tylko, kiedy nie macie pracy domowej z niemieckiego!

     PS Co do ściągania, nie cierpię tego robić, czuję się wtedy nie fair i jest mi potwornie głupio. Ale niestety, w takich sytuacjach czasem poddaję się wpływowi otoczenia (psiakrew!), zachowuję się jak świnia i robię rzeczy przeciw sobie. Oczywiście to żadne usprawiedliwienie, nienawidzę siebie.

____________
<nuta na dziś>
Obejrzyjcie całe i czytajcie, full romantic <3

sobota, 14 stycznia 2012

4. Wymagania


     Jest potwornie. Siedzę sobie w pokoju i próbuję się nie rozpłakać. Przyszła ciocia z wujkiem i teraz rozmawiają z rodzicami. Mówią na różne tematy, ale oczywiście zeszli też na j. angielski. Jak to ja się podobno uwsteczniam w nauce i że Mama powinna zapisać mnie na jakiś kurs, bo nie napiszę tego testu gimnazjalnego. Ciocia twierdzi, że jak na mnie to próbny słabo mi poszedł, że kiedyś stać mnie było na więcej. I Mama jej przytakuje.

     A to wszystko nieprawda. Ja nigdy nie byłam dobra z tego języka. Co z tego, że w podstawówce były szóstki? Nie od dziś wiadomo, że oceny nie mówią prawdy o naszej wiedzy. Rodzice wmówili sobie, że dodatkowy kurs w podstawówce tak bardzo mi pomagał. Że te szóstki to była jego zasługa. Nikt nie pomyślał, że ja tylko wkuwam na pamięć, gdzie co mam wpisać na sprawdzianie w szkole. Ciocia sama dała kiedyś mamie testy do mojego podręcznika, bo uczy tego idiotycznego języka. Stwierdziły wtedy, że to tak na wszelki wypadek. A wiadomo, że jak dziecko ma się tylko gotowców nauczyć, to nie będzie mu się chciało samemu z siebie wkuwać pozostałych rzeczy. Więc wystarczyło mi tylko zapamiętać poprawne odpowiedzi i "uala" - szóstka na świadectwie.

     A na tym kursie... To że trafiłam do grupy słabszej poziomem ode mnie, to nieważne. Najważniejsze, że też były dobre wyniki. Mama jeszcze bardziej utwierdziła się przekonaniu o moim geniuszu językowym. Tata zresztą też. W końcu mieli genialne dziecko.

     Już wtedy przeczuwałam, że kiedyś to wyjdzie na jaw. Ale nie sądziłam, że będzie aż tak źle, więc bałam się od razu przyznać, wolałam zaczekać. Boże, czemu byłam tak głupia?

     A w gimnazjum... przestałam chodzić na kurs, wmówiłam Mamie, że nie będę mieć już czasu. Testów od cioci też nie było, bo były inne książki, których ona nie miała. Zaczęło się. Zaległości w najbardziej podstawowych podstawach. Może teorię na temat gramatyki to jako tako umiałam, ale w praktyce nigdy nie radziłam sobie z odróżnianiem, kiedy użyć Past Simpyl, a kiedy Past Kontinius. Do tego doszedł jeszcze jakiś Perfekt, Past Perfekt, strona bierna... Masakra.

     Spadłam na czwórki. Rodzice od razu tego nie zauważyli, myśleli, że po prostu w gimnazjum jest trudniej, w końcu one były adekwatne do moich wyników z pozostałych przedmiotów. Ale później od czasu do czasu Tata prosił mnie, żeby coś mu w internecie przetłumaczyć, jakieś zdanie albo dłuższy tekst. A ja nigdy nie umiałam na tyle, na ile On by chciał. Od drugiej klasy zaczęło się... że się uwsteczniam, że znów mnie zapiszą. Jakoś się wymigiwała, bo ciągle utrzymywałam się na czwórkach. Ale teraz są wyniki z próbnych testów... Mój wynik to 54/80 ( 33 podstawa, 21 rozszerzony). Znowu upierają się, żeby zapisać mnie na kurs.

     A ja nie umiem im powiedzieć prawdy. Czasami mam gigantyczną chęć wykrzyczeć, dlaczego tak jest. Że wcześniej to były tylko ich złudzenia, że to przez te odpowiedzi od cioci miałam szóstki, że zawsze byłam tak samo głupia z angielskiego, jak i teraz jestem. Ale nie umiem im tego powiedzieć. Boję się ich zranić. Boję się, że moja nadopiekuńcza Mamusia załamie się, że źle się mną zajmowała, że źle mnie wychowała, że jest złą matką. Boję się ich zawieść (może jestem zbyt dumna, by się przyznać). Boję się być dla nich kolejnym problemem.

     Dlatego od dawna duszę to w sobie. Ale nie tylko to. Mam wiele podobnych spraw, o których nie mówię rodzicom, żeby ich nie zawieść: moja samotność, brak przyjaciół, brak czerwonego paska... Już pomału nie daję sobie rady. Z każdym dniem, z każdą sprzeczką jest coraz gorzej. Coraz bardziej chcę to wszystko wykrzyczeć rodzicom w twarz. Momentami nie widzę już sensu życia, bo dla mnie ono jest tylko ciągłym ściemnianiem i marnymi próbami utrzymania jako takiego poziomu w szkole, żeby Rodzice mogli być ze mnie dumni. Ale to wszystko jest bez sensu.

     Jestem po prostu tchórzem, co nie umie powiedzieć prawdy, przyznać się do swoich błędów.

     Ach, gdyby było jakieś wyjście z tej sytuacji... Ale nie ma. Jedyne to nadal znosić uwagi Rodziców, że się uwsteczniam. Ale naprawdę nie wiem, ile jeszcze dam radę wytrzymać. No cóż, naważyłam sobie piwa, to teraz muszę je wypić.

____________
<nuta na dziś>
Tak, kocham BrzydUlę <3

czwartek, 12 stycznia 2012

3. Zrób coś dobrego, a zapłacisz, i to sporo


     Co się dzieje w tym kraju, ja się pytam?!

     Oglądałam sobie właśnie Wiadomości na Jedynce. Może nie ze szczególnym skupieniem uwagi, zajęta byłam rysowaniem stracha na plastykę. Lecz w pewnym momencie podniosłam wzrok w stronę tak zwanego pudła, bo oto usłyszałam coś szokującego.

     Pewien mężczyzna miał piekarnię. A że był to człowiek o dobrym sercu, część swoich zasobów oddawał biedniejszym ludziom, by mieli co jeść. Jak dla mnie to czyn godny pochwały, dzisiaj trudno znaleźć kogoś, kto odda swoją własność dobrowolnie. Jednak nie każdy myśli podobnie. Okazuje się bowiem, że według polskiego prawa ów pan jest przestępcą, złodziejem, co nie płaci podatku i musi teraz zapłacić horrendalnie wysoką karę (o ile dobrze pamiętam to 150 tyś. złotych)!

     Więc ja się pytam, gdzie tu sprawiedliwość?! Bo przecież to, że chciał pomóc, podzielić się tym co ma z bliźnim, jest całkowicie nieważne. Najważniejsze, że nie zapłacił podatku, który nie pójdzie na zasiłek dla bezrobotnych, nie pójdzie na pomoc ubogim, na emerytury dla starszych ludzi, a nawet na naprawianie kolei i dróg krajowych  - nawiasem mówiąc, podobno ostatnio mają one coraz mniej dziur, bo każde dwie zaczynają zlewać się w jedną dużą). Za to podatek pójdzie na pensje dla jakichś "ważnych" tego państwa albo na cele reprezentacyjne. No sorry, ale rzygać mi się chcę.

     Aż chce mi się więcej tu napisać, ale może nie wszystko naraz. Na razie na tym zakończę, bo za chwilę przejdę na kilka całkiem innych tematów.

____________
<nuta na dziś>
Tytuł w nawiązaniu do tematu, tak mi na myśl przyszło.

środa, 11 stycznia 2012

2. Ciąg dalszy wprowadzenia


     Dzisiaj część dalsza jako takiego wprowadzenia.
     Szablon? Mojego autorstwa, z tym że obrazek w nagłówku pochodzi z www.kokoszkaa.deviantart.com. Chodziło mi głównie o przejrzystość bloga, ale i o wyrażenie mojej duszy. Nawet zadowolona z siebie jestem...

     Dobra, koniec tych nikogo nieobchodzących bzdur. W sumie nie opłacało się zaczynać nowego posta na tych kilka zdań, ale już niech będzie. Od przyszłej notki piszę na, miejmy nadzieję, ciekawszy temat.

____________
<nuta na dziś>
Refren (od ok. 00:40) jest najlepszy <3

poniedziałek, 9 stycznia 2012

1. No to jedźmy z tym koksem

     Co oznacza "Ura Omote"? Właściwie sama nie potrafię dobrze tego wytłumaczyć, nie wiem też, czy poprawnie zrozumiałam sens danych słów, ponieważ natknęłam się na nie zaledwie kilka dni temu. Wobec powyższego zamieszczę tutaj definicję skopiowaną z bloga Sakuyi <link>, która, według mnie, najlepiej określa znaczenie.

     Ura Omote - po japońsku jest to odpowiednik "front-back", dwie strony medalu, coś w tym guście. Jest to jedno z pojęć ważnych w ichsiejszej kulturze, bo ura i omote tworzą idealną harmonię. A harmonia ("wa") to pojęcie, z którym Japończycy się praktycznie utożsamiają, a wszystko co japońskie, jest "wa" (np. japońskie ubrania - wafuku; made in Japan - "wasei"; itd.).

     Czyli jest to raczej moja odwrotność. To znaczy jeśli chodzi np. o naukę, to tak, muszę mieć wszystko "w harmonii": w zeszytach pozaznaczane na kolorowo (każdy kolor do czego innego), raczej przedmioty ścisłe, tj. wykorzystanie logicznego myślenia (niech żyje rachunek prawdopodobieństwa!); rysunki na plastykę powstają każdy po około 1-1,5 dnia praktycznie bez przerwy (jedynie coś do przegryzienia i siusiu), bo muszą być perfekcyjnie wykończone...

     Natomiast w prawdziwym życiu bywa zupełnie inaczej. Bałagan mam totalny, ciągłe problemy, ciągłe depresje, ciągłe filozofowanie, szukanie dziury w całym. Radość? Jak na lekarstwo - sporadycznie. Rzadko. Zbyt rzadko.

     Nie mam też pojęcia, kim tak naprawdę chciałabym zostać po ukończeniu edukacji. Pomijając już fakt, że prawdopodobnie nie będzie z czego opłacić studiów czy akademika. Ale nawet gdyby, to kim? Przecież w tym grajdole zwanym Polską 3/4 absolwentów studiów dziennych nie ma pracy w swoim zawodzie. Może lepiej byłoby pójść do zawodówki na jakieś fryzjerstwo, kwiaciarstwo czy inną pierdołę. Przynajmniej zawód pewniejszy. Ale pewnie traktowałabym to jak tchórzostwo, jak porażkę.

     Boże, czemu ja nie mam pasji? No dobra, jest niemiecki, ale w moim przypadku prawdziwa nauka tego języka zaczęła się w połowie drugiej gimnazjum, kiedy wróciła nasza dawna potencjalna wychowawczyni, więc wydaje mi się, że za bardzo nie dam rady opanować Deutscha w tak krótkim czasie. No i z angielskim kaszana, próbny gimnazjalny napisałam zaledwie na połowę. Więc nici z zawodu tłumacza.

     Ej, dobra, ten post zaczyna mieć nazbyt długie rozmiary, za którymi blogersi chyba nie przepadają. Zwłaszcza jak się truje na tuzin różnych tematów. W sumie miały z tego być dwie notki. Szlag by to. Ok, to dodam jeszcze... albo nie, wystarczy na dziś. Hasta la vista, dzióbki.

____________
<nuta na dziś>
R.A.P. wymiata! (nie mylić z gatunkiem rap, bo to reggae:-)