czwartek, 19 stycznia 2012

6. Ostrzeżenie z góry


     Wychodzę sobie z sali prawie ostatnia, jestem już w drzwiach, aż tu nagle huk!, centymetry ode mnie roztrzaskała się lampa ze szkolnego korytarza. Zaraz zbiegowisko, sorka za mną wybiega z sali i pyta, czy nic mi się nie stało, czy szkłem nie oberwałam (nawiasem ciekawe sformułowanie), potem inna nauczycielka każe iść po woźną. Później się dowiedziałam, że to podobno jakiś idiota rzucał sobie klejem -,-'

     Ta szkoła chyba mnie nienawidzi. Tydzień temu zemdlałam, dzisiaj jawny zamach na moje życie. Może nie powinnam tam nie chodzić... Szczególnie po moim odkryciu, że lepiej się uczę, kiedy zostaję w domu, bo przepisując kajecik od bodajże chemii, automatycznie chcę to zrozumieć. A jak jestem na lekcji, to przez 6 dni nie zajrzę nawet do zeszytu, po czym dzień przed kolejną chemią tylko czytam notatki. Więc tylko wydaje mi się, że rozumiem. Dobra, nie wiem, czy jakiś sens w tym znajdziecie, ale każda wymówka dobra, żeby musieć słuchać wykładów na temat kwasów karboksylowych albo innego badziewia.

     Muszę jednak przyznać, że tej żarówki kamikadze trochę się wystraszyłam, znaczy się byłam zdezorientowana. Kiedy sobie uświadomiłam, iż mogłabym w tym momencie leżeć na stole operacyjnym w celu usunięcia mi ostrych fragmentów z czaszki, aż ciary mnie przebiegły po całym ciele. Przyznaję, takie przypadki naprawdę otwierają oczy i powodują zaciesz z życia. Potraktowałam to jako ostrzeżenie z góry, że powinnam to przemyśleć.

     Tak więc myślę sobie dziś i myślę... i stwierdziłam: muszę coś zmienić, bo popadam w totalną rutynę.

____________
<nuta na dziś>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz