środa, 26 września 2012

42. Pierwsza pałka w liceum

     Historia lubi się powtarzać. Dzisiaj zarwałam moją pierwszą jedynkę w liceum. Z czego? Oczywiście z chemii, u mojej byłem nauczycielki.

     Nic się wczoraj nie nauczyłam - po prostu nie zdążyłam. To znaczy jakbym zaczęła się uczyć o 15, a nie o 16, to dzisiejsza sytuacja nie miałaby miejsca. Ale nie będę zakuwała od razu po powrocie ze szkoły, już i tak dość życia na nią tracę. Ale nie ważne, w każdym razie musiałam jeszcze odrobić matmę, nauczyć się polskiego, geografii (bo kartkówka) i historii, z której postanowiłam się zgłosić. Uznałam, że skoro jest 35 osób w klasie, a to pierwsza lekcja, na której pani będzie pytać, to padnie na kogoś innego. Niestety, pół klasy zgłosiło nieprzygotowanie. Ja się powstrzymałam, bo mamy tylko jedno na semestr, głupio je już stracić. Jednak nauczycielka spytała aż siedem osób (w tym oczywiście mnie ostatnią - chciała wziąć kogoś, kto coś umie i się zawiodła ;-D). I jednocześnie wystawiła siedem pał. No nie powiem, wysoki poziom nasza klasa prezentuje.

     Potem była historia, na której z odpowiedzi dostałam 4+ (zapomniałam, na czym polegał Marsz na Rzym). Ale jestem zadowolona. I to z obu ocen! :-)

     Jak wspomniałam na początku, historia lubi się powtarzać. Otóż kiedyś w gimnazjum miałam prawie identyczną sytuację: też długo zakuwałam, żeby zgłosić się do odpowiedzi, tylko że z biologii. I oczywiście też nie zdążyłam poczytać chemii, z której w efekcie otrzymałam jedyneczkę. Tylko że wtedy bardzo się tym przejęłam, nawet siadając do ławki, powstrzymywałam zbierające się w kącikach oczu łzy. Jeny, jaka ja byłam nieogarnięta, żeby tak się przejmować. A z biologii w końcu pani mnie nie spytała, nie chciała brać ochotników.

     Tym razem od początku zdawałam sobie sprawę z tego, że jeśli mnie spyta z chemii, to będzie gwarantowana jedynka. A gdy szłam do odpowiedzi oraz gdy wracałam spod tablicy, szeroko i niewymuszenie się uśmiechałam, myśląc o moim pechu. I jestem dziś zadowolona z siebie. Bardzo się cieszę, że już nie przejmuję się ocenami niedostatecznymi. Chyba mój plan dotyczący olania przedmiotów, których nie będę zdawała na maturze, by mieć czas na te maturalne, jednak nie okaże się taką klęską. Teraz pozostaje tylko przetłumaczyć to Mamie. ;-)

wtorek, 25 września 2012

41. Mylne słowa innych

     Kurde, uwielbiam swoją babkę od angielskiego. Wcześniej sporo słyszałam, że jest dość wredna, a moje obawy dodatkowo potwierdzał fakt, że jest ona przyjaciółką mojej byłej, niekoniecznie fajnej nauczycielki tego języka. Na szczęście znów przekonałam się, że nie warto słuchać ludzi w sprawach oceniania kogoś. Trzeba go najpierw poznać.

     Ta pani jest wymagająca: kartkówki na 50 słówek, długie wypracowania. I to pewnie był główny powód tych wszystkich plotek na jej temat. Choć jak dla mnie zalicza się to do plusów. Ale wydaje się też być mądrą osobą. Uważa, że młodzież jest coraz głupsza i niewychowana (zaznaczyła, że chodzi o ogół). Pokazuje nam, jakie śmieszne błędy popełniamy na maturze, tłumaczy, co zrobić, żeby lepiej zdać. A do tego nie prowadzi sztywnej, szablonowej lekcji. Sporo rozmawiamy, ostatnio np. o tak zwanych "hejterach" (o ile dobrze rozumiem sens tego słowa). W każdym razie o typkach, którzy, pisząc chamskie komentarze, próbują się wyładować i dowartościować, o takich, którzy robią to z nudów, którzy specjalnie spamują, oceniają innych, choć to ich prywatne życie itd. To a propos tekstu z podręcznika. Niezła konwersacja nam się nawiązała.

     Niech sobie mówią, co chcą, ja tam lubię moją nauczycielkę.

***

     W szkole się rozkręcają. Póki co daję radę, ale zastanawiam się, jak to będzie od października, kiedy 2 razy w tygodniu będę przeznaczała po 2h na dodatkowy niemiecki. No cóż, mam swoje priorytety i ewentualnie skończę z dwójami z biologii, chemii czy fizyki.

***

     Ciężko jest. Ojciec wieczorami jak zwykle ma jakieś swoje "wąty", przez co często nie mogę skupić się na nauce, bo myślę tylko o tym, jak powstrzymać łzy. A świadomość, że nie mam już zaufanej osoby, do której w każdej chwili mogę wysłać eska, dodatkowo mnie przytłacza. Pe odpisała na mój monolog w kilku punktach. We wszystkich zaprzeczała, m.in. że pociąg naprawdę jej się opóźnił itp. Tylko w ostatnim przyznała, że "No fakt, uznałam, że wolę cały ten weekend spędzić z nimi". Serce na chwilę stanęło, by po pęknąć z ucisku. Odpowiedziałam Pe, że dziękuję za szczerość. Od kilku dni nie mamy kontaktu.

niedziela, 16 września 2012

40. Jeden dzień

     Co tu dużo mówić. Nie było fajnie, było zarąbiście!!! Sam początek słaby, ale później się rozkręciło, znalazła się SOLEIL, a potem nawet poszłyśmy wszystkie razem na kawę. Z początku nie sądziłam, że to może być aż tak udany dzień, ciągle wydawało mi się, że za wiele się nie uda, że nie będzie czasu, a z NIĄ zamienimy tylko kilka słów. A tu szok! Nie wiem, czy nie było to do tej pory najlepsze spotkanie ze wszystkich.

     Nie będę opowiadała nic dokładniej, bo to jest po prostu nasze. Ten dzień, ten czas, te rozmowy. Tak, rozmowy, wreszcie się przełamałam i udało mi się gadać dość normalnie z dziewczynami i z NIĄ. I był kontakt wzrokowy, były momenty, gdy patrzyła prosto w moje oczy (które, nawiasem mówiąc, ciągle uciekały, gdyż nie potrafiły wytrzymać dłużej niż przez sekundę tego magnetycznego spojrzenia). A za 35 nocy znów się spotkamy. Wreszcie się potwierdziło, już tak na 100% przyjedzie tu, w szufladzie trzymam świeże bilety!

     Niestety nie wszystko udało się tak fantastycznie. Pe mocno mnie zraniła, wbiła ten cały tępy nóż, a może wręcz topór, w plecy. Nie przyjechała, nie było jej dziś. Wczoraj i w czwartek jeszcze wierzyłam, że faktycznie coś jej wypadło, niewielkie wątpliwości się pojawiły, ale jednak jej ufałam. A dziś... wystawiła nas. Wystawiła szczególnie mnie, bo przecież miała wczoraj u mnie nocować, a poza tym we dwie od dłuższego czasu trzymałyśmy się razem. Tymczasem ona dziś napisała, że ma opóźnienie pociągu, następnie wcale nie odbierała telefonu, później odpisała, że już nie dotrze, bo nie zdąży potem wrócić, i że siedzi akurat z dwiema koleżankami gdzieś w fast foodzie. Trzy godziny później jeszcze spytała, czy w końcu spotkałyśmy się z SOLEIL i wspomniała, że idzie ze znajomymi na dworzec. Dodatkowo wczoraj pogrążyła się na facebook'u, pisząc na tablicy, że nie może się doczekać soboty, kiedy spotka się z nimi, o nas nic nie wspomniała.

     Uważam, że postąpiła chamsko. Szczególnie, że wiedziała, jak bardzo zależy mi, żeby była. Myślałam, że rozumie, w jak trudnej dla mnie sytuacji jestem i jak bardzo potrzebuję tej chwili oderwania. Może to zabrzmiało tutaj egoistycznie, ale przyznacie chyba, że nie wystawia się tak kogoś, kogo nie widziało się ponad rok, a do tego ten rok bardzo nas do siebie zbliżył i sądziłam, że obie za sobą tęsknimy. Chciałabym wierzyć, że to faktycznie nieporozumienie, ale naprawdę nie wiem, co musiałaby mi powiedzieć, żebym mogła to zrozumieć. Niemniej jednak spróbuję z nią pogadać jutro czy w najbliższym czasie. Powiem jej, co o tym myślę, jak się poczułam, jak cierpiałam. Uważam, że co jak co, ale nigdy nie można tak po prostu przestać się do siebie odzywać, nie dając sobie szansy na wyjaśnienia. A jak marne one będą (o ile w ogóle), to już inna sprawa.

     Kiedy wróciłam dziś do domu i poszłam się kąpać, byłam najszczęśliwsza na świecie. Później zaczęłam myśleć o Pe, łączyć fakty i zrobiło mi się smutno. Ale postanowiłam, że nie będę o niej myślała, że nie zepsuje mi tego dnia. Wkurzyła mnie i nie mam zamiaru przez nią płakać. Mam SOLEIL, mam dziewczyny, których świetnie się słucha, a nawet z nimi gada. To dzisiaj było dla mnie najważniejsze, nie kolejne utracone zaufanie.

piątek, 14 września 2012

39. Jestem licealistką! Ale czy to coś zmienia?

     Dupa, dupa, dupa! Oczywiście jak zwykle wszystko się poplątało. Choć tak naprawdę właściwie to najważniejsze powinno przebiec z zmian, ale mam stracha, że i to się rozwali.

     Dzisiaj miała do mnie przyjechać Pe. Chyba o tym wspomniałam w ostatnim poście. Wszystko było zaplanowane: jej przyjazd, potem miałyśmy połazić po mieście, a w nocy wspominać, oglądając filmy ze spotkani z SOLEIL. A jutro Warszawa, kolejne spotkanie, znaczy takie pół-spotkanie. Niestety, jak już wyżej powiedziałam (nawiasem mówiąc, bardzo dosadnie i emm... ładnym językiem), dupa! Pe. nie przyjechała, wczoraj mnie poinformowała, że nie da rady, bo coś tam jej wypadło. Nie jestem na nią zła, to przecież niezależne od niej. Tylko już od rana miałam jakieś dziwne przeczucie, że coś pójdzie nie tak, że coś się stanie. No i stało, a właściwie nie stało się, czego efektem jest, że siedzę teraz samotnie w domu.

     Do tego Tata, mimo iż ostatnio znalazł nową sezonową pracę, oczywiście po powrocie musiał sobie wypić, rozprawiając o tym, jaki to on spracowany! W rezultacie o 23:00 szybko zgasiłam światło i dławiąc się własnymi łzami, próbowałam zastygnąć w bezruchu, by Ojciec nie zauważył, że nie śpię i nie przyszedł do mnie truć tych swoich głupot. Na szczęście nie przyszedł, po nawrzucaniu Młodej zamknął się u siebie.

     Nowa klasa. W sumie nie jest źle. Ci, co chcą, chodzą sobie na te spotkania z piwem i wódką. Ja tam po prostu nie przychodzę. Nikt do tej pory nie czepiał się mnie z tego powodu, mam nadzieję, że to się nie już zmieni. Jest kilka dziewczyn, z którymi ewentualnie mogę zamienić kilka słów na przerwie. Inna sprawa, że zazwyczaj stoję przy nich jak głupia, bo nie potrafię zacząć rozmowy i powiedzieć czegokolwiek na jakikolwiek temat. No cóż, zostają jeszcze pytania typu: "Co mamy potem?" lub "W jakiej sali?". To i tak dobrze. Może za pół roku nieco się rozkręcę i przejdę do "Co tam słychać?".

     A, zapisuję się na dodatkowy niemiecki. Właściwie już zapisałam, tylko muszę jeszcze iść w poniedziałek na test ustny, żeby mnie przydzielili do odpowiedniej grupy. Postanowiłam, że biorę się za to na poważnie. Po każdej lekcji w szkole odrabiam wszystkie zadania, słucham sobie drugi raz nagrań, a prace pisemne (jak np. ostatnio opis dnia) staram się urozmaicać. Puki co uczę się wszystkich przedmiotów, ale jak już się rozkręci, chcę przykuć uwagę do niemieckiego i kilku innych, które planuję zdawać na egzaminie dojrzałości. Nie ma sensu skupiać się na biologii czy chemii. Zobaczymy, jak to wyjdzie, bo szczerze mówiąc, nigdy tak nie robiłam.

     Błagam, niech jutro wszystko się uda. Muszę zobaczyć dziewczyny i SOLEIL, popatrzeć na NIĄ z bliska, posłuchać JEJ kojącego głosu, bo zwariuję. Ostatnio doszłam do wniosku, że moja psychika jest lekko zryta. Nie wiem dokładnie, przez co. Pewnie przez wszystko po trochu: przez Ojca, brak kontaktu ze szkolnym towarzystwem, brak zwyczajnego, szczerego przytulania, ta nadmierna nauka wyniszczająca mój mózg, no i oczywiście ta cholerna tęsknota. Niby trochę się zmieniło, czy nawet polepszyło, to całe liceum, ten plan na 3 lata. Ale tak naprawdę nadal jest to samo. Moje życie wciąż składa się z odcinków czasu "od spotkania do spotkania". Ewentualnie od jakiegokolwiek kontaktu z NIĄ. To męczące, uzależniające, często bardzo bolące... ale i tak nie zamieniłabym tego na nic innego. Bez SOLEIL już dawno bym wybuchła i stworzyła dodatkowy, jeszcze jeden problem dla moich Rodziców. Nie chcę tego. Chcę tylko czasem JĄ zobaczyć... Pewnie się powtarzam albo ciągle chrzanię dość podobne, w gruncie rzeczy polegające na tym samym pierdoły na temat mojej horrendalnej samotności. Sorry.

niedziela, 2 września 2012

38. Po dwóch miesiącach

     Dzisiaj chciałabym podsumować swoje wakacje. Może w punktach.

1. Niemiecki - Udało się! Uczyłam się naprawdę sporo, zrobiłam prawie cały samouczek (zostały mi dwie lekcje). Szczerze mówiąc, to trochę naiwnie wierzyłam, że skończę tak z 10 dni przed rozpoczęciem roku, no ale nie oszukujmy się - ciężko było zmusić się do nauki na wyjeździe nad morze czy na wsi u babci. Jednak jestem z siebie bardzo dumna, że w połowie sierpnia, gdy zostało mi jakieś 20 lekcji, nie poddałam się, twierdząc, że pewnie i tak się nie uda. Nie pisze tu tego, żeby się czymś chwalić. Po prostu chcę widzieć sens tej nauki i mieć do niej dalszą motywację.

2. Bieganie - Tu było gorzej, ale i tak lepiej, niż w zeszłym roku. Przez jakieś 20 wieczorów lipca biegałam po około pół godziny. Po powrocie z wyjazdu na początku sierpnia chęć do joggingu jakoś mnie opuściła.

3. Czytanie - Tutaj totalna porażka. Przeczytałam zaledwie 1,5 książki (tej drugiej nie chciało mi się kończyć, była zbyt nudna jak na mój gust). Teraz przyjdzie liceum i z wiadomą mi ilością lektur, jakie mnie czekają, raczej nie będzie czasu na wybrane przez siebie pozycje.

4. Rysowanie - Też słabo, zrobiłam tylko jeden rysunek dla SOLEIL, który mam nadzieję dać jej w październiku. Ale ten punkt akurat nie był jakoś szczególnie planowany przeze mnie w czerwcu.

     Ogółem oceniam swoje dokonania naprawdę wysoko. To znaczy, może patrząc na powyższy spis nie wygląda to aż tak dobrze, lecz w zeszłym roku po raz pierwszy miałam podobne plany i wtedy praktycznie nic nie zrobiłam. Tak więc z perspektywy czasu jestem dużo do przodu. Może za rok będzie jeszcze lepiej ;-)

     Czy odpoczęłam w ciągu minionych dwóch miesięcy? Raczej tak. Czuję się znacznie lepiej, niż dwanaście miesięcy temu, gdy wracałam do szkoły z poczuciem porażki, oraz niż po wcześniejszych wakacjach, gdy powracałam z poczuciem, że tak naprawdę nic fajnego nie zrobiłam. Tym razem się uczyłam i biegałam, ale też odpoczywałam, czasem gdzieś wyszłam, poczytałam gazetę, pograłam na kompie, poleżałam bezczynnie. Znów za dużo myślałam o wszystkim, ale od tego chyba nie ucieknę, taka moja natura, moje mniejsze i większe troski i zmartwienia. Czasem muszę sobie popłakać, nawet jeśli bez większego powodu. Przychodzą chwile, że nie doceniam tego, co mam. Przykre, ale tak jest.

***

     Teraz na trochę inny temat. Przez ostatni czas sporo się pozmieniało między mną i SOLEIL. To znaczy nie to, co do NIEJ "czuję". Najpierw byłam szczęśliwa, że będzie w moim mieście w październiku. Potem zaczęłam się martwić, że to jednak pomyłka; że nie przyjedzie. A były to jak najbardziej uzasadnione obawy, nie tylko moje chore wymysły. Następnie pojawiła się na horyzoncie nowa szansa na spotkanie, którą planuję oczywiście wykorzystać... i to nie sama, bo Pe. przyjedzie do mnie we wrześniu, a potem razem ruszamy na podbój Warszawy. ;-) Natomiast dosłownie kilka dni temu, gdy nadzieja już prawie umarła, okazało się, że SOLEIL jednak przyjedzie w październiku. Jestem z tego powodu tak szczęśliwa! <3 br="br">     No i proszę, zamiast jednego spotkania, będą aż dwa. Życie potrafi tak pozytywnie nas zaskakiwać. :-)

***

     PS Nie dodaję już "nuty na dziś", obecnie próbuję ustawić na blogu playlistę, będzie chyba wygodniejsza. Ale to tylko takie małe info.