niedziela, 17 marca 2013

53. Wszyscy o mnie pamiętają

Potęga Facebook'a jest niezwykła!

W piątek przyszłam do szkoły o 7:00, weszłam do szatni na w-f, a tam kilka dziewczyn, które już były, zaraz rzuciły się na mnie, krzycząc: "Wszystkiego najlepszego!". No nie powiem, rzeczywiście było mi miło. Niby nic wielkiego, ale bardzo przyjemne zaskoczenie, kiedy osoby, które znasz zaledwie pół roku, składają Ci urodzinowe życzenia. Spora część z tych, które później dochodziły, również pokazały mi, że wiedzą, jakie dziś "święto".

Lecz po chwili przyszła koleżanka, z którą się kumpluję trochę bardziej, to znaczy siedzę z nią na kilku lekcjach i czasem o czymś tam pogadamy. Śmiałam się w duchu, że najwyraźniej ona na fejsa nie weszła. Chociaż tydzień wcześniej coś jej wspomniałam, że mam urodziny w piątek, to jednak chyba o tym fakcie zapomniała.

Później na przerwie spotkałam dwie koleżanki, jeszcze z gimnazjalnej klasy. Razem z nimi i dwiema innymi dziewczynami miałyśmy kiedyś, hmm... może ciężko powiedzieć paczkę, jak już, to one same, beze mnie. No ale powiem tak: trzymałam się przy nich i im nie przeszkadzała moja faza na punkcie SOLEIL. Poza tym znam je z przedszkola i jakoś tak się ich nie wstydzę, czasami z nimi pogadam, o szkole głównie. No i cóż, nie chodzi o to, że chciałam jakiś prezentów, ale byłam pewna po prostu, że będą pamiętały i życzenia mi złożą. Kiedyś składały. Niestety, całkowicie się pomyliłam.

Po powrocie do domu odpaliłam komputer. Zajrzałam na fejsa. Co zastałam? Oczywiście pełno wpisów na tablicy, typu: "Wszystkiego naj!", "100 lat", "Stówka"... Osoby, które znam tylko z widzenia i nawet nie mówimy sobie głupiego "cześć" na korytarzu, musiały dać znać ten jeden raz w roku. Była też wiadomość od koleżanki, którą długo znam i z którą raz na miesiąc/dwa się spotkam. Tylko że o urodzinach nic nie wspomniała, napisała jedynie, że wreszcie ma laptop i żebym wpadła za tydzień, to pogramy w jedną grę i pogadamy. Wieczorem pojawiły się też krótkie komentarze od tych dwóch, które zapomniały. Również od Pe., mojej dawnej przyjaciółki. Przypomniało mi się, jak rok temu przysłała mi prezent oraz pierwsza wysłała życzenia. Później na fb dostałam także wiadomość od tamtej koleżanki z mojej obecnej klasy.

Było mi smutno. Powiem Wam, że czułam się gorzej niż gdyby na fejsie nikt nic mi nie napisał. Po prostu znów widzę, ile znaczę dla innych, zwłaszcza dla tych, którzy powinni pamiętać.

Na szczęście nie wszystkim jestem całkiem obojętna. Od rodziców dostałam z rana kwiaty (skromnie, ale właściwy prezent dostałam przedwcześnie, miesiąc temu, a było to Pismo Święte). Przyszedł jeden es z życzeniami od koleżanki z forum fanów SOLEIL. Wieczorem przyszła do mnie Adzia, dawna przyjaciółka mojej siostry, a teraz trochę moja kumpela. Tylko ona od tygodnia pamiętała o urodzinach. Kiedy przyszła, wręczyła mi śliczną bransoletkę i kolczyki. Zamówiłyśmy pizzę, Adzia sama zaproponowała, że wegetariańską, ponieważ wie, że w piątki nie jem mięsa. Siedziałyśmy do 2:30, oglądając filmy i gadając.

Najpierw byłam smutna, lecz później zobaczyłam, że jednak jest ktoś, komu na mnie zależy (oczywiście poza rodziną). Z Adzią nie potrafię rozmawiać o głębszych sprawach, problemach. Może zbyt krótko ją znam, za rzadko się z nią spotykam, a może dlatego, że się boję, bo na zbyt wielu osobach się zawiodłam. Mimo to jednak czas razem fajnie spędzamy, poza tym widzę, że rzeczywiście mnie lubi. I w sumie cieszę się, że mam ją jedną. Ona mi wystarczy.

czwartek, 14 marca 2013

52. Habemus Papam!

Jorge Mario Bergoglio.
Nie mogłabym na tym blogu chociaż nie wspomnieć o nowym Papieżu. Niektórzy pewnie mają już dość tematu, o którym bezustannie trąbią media. Nie dziwię się, zwłaszcza że telewizji zazwyczaj nie chodzi o wyjątkowość wydarzenia, a po prostu o pożywienie się sensacją. Mimo wszystko akurat sprawa papieża jest dla mnie niezwykle przejmująca.

W oczekiwaniu na konklawe modliłam się, by nowy papież był wyjątkowy, miał dla mnie szczególne znaczenie. Wiecie, często jest tak, że dowiadujemy się o śmierci kogoś znanego, wielkiego, i niby to przeżywamy, chociaż w rzeczywistości wcześniej praktycznie nie słyszeliśmy o danej osobie. To samo tyczy się zwycięzców jakichś zawodów, różnych wyborów, m.in. właśnie papieża. Najpierw jest sraczka, sraczka wszędzie. ;-) Później jednak tylko nieliczni dokładnie śledzą poczynania Ojca Świętego czy też mogą pochwalić się znajomością chociażby jednej z jego książek, encyklik.

Ze mną nie było inaczej. Być może usprawiedliwia mnie nieco fakt, że w czasie wyboru Benedykta XVI byłam zaledwie dziewięciolatkom. Jednak chwilę przed ostatnimi feriami zimowymi zauważyłam, że ksiądz wpisał w dzienniku elektronicznym temat: "Benedykt XVI". Nie mieliśmy go na lekcji, ponieważ w rzeczywistości jesteśmy sporo do tyłu z programem, ale w papierach jakiś porządek musi być. W każdym razie wtedy właśnie uświadomiłam sobie, że o panującym papieżu wiem tyle, że jest Niemcem. ;-) Nie wiedziałam nawet, jak naprawdę ma na imię. I pomyślałam sobie, że to strasznie głupio nic nie wiedzieć o Głowie Kościoła, w którego wiarę wyznaję. Mimo to temat ten szybko stracił moją uwagę.

Dopiero po powrocie do szkoły na religii mieliśmy temat abdykującego papieża. Tow pewnym stopniu przybliżyło mi jego postać. Zaczęłam się nad tym głębiej zastanawiać, po czym doszłam do wniosku, że bardzo bym chciała, aby nowy papież był dla mnie prawdziwie ważny. Bez udawania, bez tej sraczki, co po kilku dniach przechodzi. Chciałam, by on serio miał znaczenie w moim życiu.

Wczoraj niecierpliwie oczekiwałam pojawienia się kolejnego Następcy Św. Piotra. Aż wreszcie został przedstawiony i wyszedł na balkon Bazyliki. Muszę przyznać, że początkowo praktycznie nic nie czułam. Brak jakichś specjalnych emocji. Zastanawiałam się, dlaczego papież podszedł tak nieśmiało, a teraz stoi, w ciszy spoglądając na ludzi, zahaczając o granice pewnej nadmiernej sztywności. Ale zaraz tłumaczyłam sobie, że to prawdopodobnie jest dla niego niezwykłe przeżycie. Istotnie, nie wyobrażam sobie, co musiał czuć w tamtym momencie, jak wielką musi mieć odwagę oraz jaki strach mu towarzyszy. Zaczął mi nawet imponować ten jego spokój, opanowanie, wzruszenie w oczach. Po dłuższej chwili Ojciec Święty przemówił, następnie błogosławił lud. Wsłuchiwałam się w jego słowa, szukając w nich jakiejś wyjątkowości. Następnie papież skończył mówić, pożegnał się i wrócił do środka.

Wciąż rozmyślałam, zastanawiałam się nad swoimi uczuciami. W miarę tego w moim sercu powoli wzrastała radość. Usiadłam do komputera u celu znalezienia jakichś informacji o Jorge Bergoglio. Z każdą sekundą wyświetlały się kolejne hasła:

Argentyńczyk z Buenos Aires.
Pierwszy papież jezuita.
Pierwszy z Ameryki Łacińskiej oraz spoza Europy.
Zna hiszpański, włoski i niemiecki.
Jako biskup mieszkał w zwykłym mieszkaniu, sam sobie gotował, przemieszczał się autobusem.
Przyjął imię Franciszek, prawdopodobnie na cześć św. Franciszka z Asyżu lub też Franciszka jezuity.
Przeciwnik przepychu w Kościele.
Człowiek skromny, nieśmiały.
Przeciwnik aborcji, eutanazji, mówiący o potrzebie szacunku dla osób "doświadczających w sobie silnych tendencji homoseksualnych", jednak sprzeciwiający się adopcji dzieci przez pary lesbijskie i gejowskie.
Nader współczujący i pomagający ubogim.
Przeciwnik polityki wolnorynkowej.

Moja głowa pełna była myśli, wzruszenia, radości. Postanowiłam się z tym przespać. Natomiast dzisiaj rano, idąc do szkoły, nagle stwierdziłam, że nowy papież faktycznie jest dla mnie wyjątkowy. Nie przez tą liczbę informacji o nim, które odnalazłam. Po prostu w jednej chwili poczułam, że ten papież mnie zmieni. I poczułam się niesamowicie bezpiecznie.

sobota, 9 marca 2013

51. Znów wybory

Cześć Wam. Coś mnie tu ostatnio nie ma... I to nawet nie dlatego, że nie chcę. Po prostu... znów nie czuję tego bloga. Chociaż to trochę idiotyczne, ponieważ ostatnio co chwilę snuję jakieś wywody, zastanawiam się nad wieloma rzeczami, myślę o pewnych sprawach, moim stosunku do nich. Problem w tym, że kompletnie nie wychodzi mi przelanie moich rozważań na karty elektronicznego pamiętnika, jakim jest dla mnie Tchnienie Nadziei. Paradoks, chcę dużo opowiedzieć, a zwyczajnie tego nie potrafię. I chyba nawet wiem, z czego to wynika, lecz nie potrafię nic z tym zrobić.

Ale mniejsza z tym. Dziś ponudzę Was problemem, z jakim ostatnio się zmagam.

Przede mną stoi wybór, który prawdopodobnie ostatecznie zadecyduje o tym, na jakie studia będę mogła pójść. Chodzi tutaj oczywiście o wybór trzeciego przedmiotu rozszerzonego, co wynika z tej nowej reformy i panującego systemu. W mojej szkole bowiem dwa przedmioty mam narzucone profilem (są to geografia oraz matematyka), natomiast trzeci każdy wybiera sobie samodzielnie i będzie go realizował od drugiej klasy w grupach międzyoddziałowych, przy czym deklaracje musimy oddać do przyszłego piątku. I tutaj leży mój problem, gdyż języka niemieckiego nie mogę rozszerzyć z powodu zbyt małej liczby osób chętnych na ten przedmiot (musi być minimum 12 osób. Co w takim razie powinnam wziąć? Nie wiem. Za nic Wam ani nawet sobie nie powiem. Wczoraj zrobiłam sobie burzę mózgów (właściwie burzę mózgu mojego własnego). To znaczy przeglądałam w internecie kierunki studiów w celu odnalezienia ewentualnego powołania. Oto tych kilka, które przynajmniej w jakimś stopniu mnie zainteresowały:

Teologia - a śmiejcie się, ja tam bardzo chętnie poświęciłabym się rozważaniu Pisma Świętego. Ostatnio dostałam od rodziców przedwcześnie na urodziny całą Biblię. Do tej pory mieliśmy w domu tylko Nowy Testament (nie mam pojęcia, dlaczego), natomiast ja chciałam mieć również Stary, najlepiej wszystko razem w jednym egzemplarzu, takim tylko dla mnie. Obecnie codziennie czytam sobie jakiś fragment Ewangelii czy też pochodzący z innych ksiąg tekst. Jednak wracając do teologii, myślę, że do tego trzeba poczuć prawdziwe powołanie, nie sądzę, bym się nadawała. Nawet na katechetkę.

Filozofia - to by mogło być bardzo ciekawe, tylko, kurczę, jak zwykle wydaje mi się, że będę na to zbyt tępa.

Filologia germańska - o niemieckim myślę od dawna. Dochodzę do wniosku, że chciałabym studiować kulturę krajów niemieckojęzycznych, mimo iż pewnie będzie ciężko. Tylko że muszę jakimś sposobem przez te dwa lata sama się uczyć i przygotować do matury, chyba że znalazłabym dobrego korepetytora, ale to się wiąże ze sporymi kosztami. Z drugiej strony nie wiem, czy sama będę potrafiła się na tyle zmobilizować.

Architektura krajobrazu - ciekawa i nawet bym siebie w tym widziała, tylko że trzeba się pewnie zapisywać na jakieś kursy z rysunku, bez tego się raczej nie dostanę. A to drogie, poza tym tutaj jednak trzeba mieć duży talent.

Turystyka - turystyka jest fajna, chciałabym dużo podróżować jako przewodnik czy też pracować w jakimś biurze podróży. Tylko tu by się przydało perfekcyjnie umieć angielski, najlepiej mieć talent do języków...

Kulturoznawstwo, religioznawstwo - inne kultury i religie bardzo mnie ciekawią.

Nie wiem już, nie mam pojęcia, na co iść i jaki przedmiot mam teraz wybrać. Nie wiem, dlaczego podświadomie ciągnie mnie bardziej do kierunków humanistycznych. Z jednej strony czuję, że tam można nauczyć się myśleć, wyrażać swoje poglądy, precyzować je, zastanawiać się nad wieloma problemami. Ale ja się na te kierunki raczej nie nadaję, przecież moja umiejętność czytania to jest jakaś porażka, a na studiach humanistycznych lektur jest od groma. Ja powinnam pójść na coś ścisłego, gdyż przy niewielkim wysiłku matma nie jest dla mnie problemem, poza tym lubię rozwiązywać wszelkie zagadki i łamigłówki. Ale to mi się wydaje jakieś takie zbyt stałe, zbyt logiczne, nie ma tu miejsca na odczucia, na przemyślenia. Matma uczy przede wszystkim logiki, nie subiektywnych przemyśleń i formułowania poglądów.

Bez sensu, bez sensu. Co ja mam wybrać? Kierować się sercem czy rozumem?

W sumie jakoś się nie boję. Ostatnio mam chyba nazbyt optymistyczne podejście do życia. Nawet teraz, gdy po głębszym zastanowieniu przeraża mnie myśl o mojej przyszłości, to jednak jakoś to olewam, ignoruję i w sumie mam w sobie poczucie szczęścia. Wierzę, że Bóg mnie poprowadzi. Lecz coś trzeba w końcu wybrać. Pytanie: jak to zrobić, by nie żałować?

wtorek, 12 lutego 2013

50. Jubileusz + stronki językowe + Liebster Award

Pięćdziesiąt postów za mną. Poza tym przegapiłam rocznicę założenia bloga, która miała miejsce jakoś na początku stycznia. Po raz pierwszy coś takiego mi się zdarzyło. Mam oczywiście na myśli tak długie wytrwanie w pisaniu w jednym miejscu. Mój najdłuższy blog miał góra trzy miesiące, więc nie ma co porównywać.

Czy przygotowałam coś specjalnego na tę notkę? Oczywiście, że NIE! 50 to tylko liczba i osobiście nie widzę przełomowego momentu oddzielającego starsze wpisy od tego (już bardziej post 49 mógł być swego rodzaju otwarciem nowego rozdziału, gdyż wtedy rzeczywiście sporo zmieniło się we mnie, w moim podejściu itd.). Rażącej różnicy między notką nr 50 a np. nr 49, 38 czy 23 też nie dostrzegam. Tak więc chyba obejdzie się bez podsumowań, postanowień, hucznego świętowania.

***

Dzisiaj właściwie miałam tylko polecić kilka stronek, na które ostatnio natrafiłam. Mają one na celu przeważnie poprawienie Waszej znajomości języków obcych. Serdecznie zachęcam do zajrzenia tam, ponieważ według mnie są to adresy naprawdę godne uwagi. A więc:

www.tatoeba.org/pol/
Strona jest swego rodzaju grafem językowym. Znajdziecie tam przeróżne zdania we wszystkich możliwych językach świata, począwszy od angielskiego i niemieckiego, poprzez grecki, węgierski, albański, aż po jidysz, farerski, teochew i inne, o jakich nigdy w życiu prawdopodobnie nawet byście nie usłyszeli. Stronka całkowicie darmowa. Każdy może wpisywać własne zdania, np. po polsku, tłumaczyć je np. na niemiecki, po czym kolejna osoba dopisuje znaczenie węgierskie, a jeszcze inna japońskie, i tak dalej. Podobno nauka całych zdań to najlepsza metoda, dlatego uważam ten portal za bardzo wartościowy.

www.fiszkoteka.pl/
Nauka poprzez popularne fiszki. Możemy pobierać gotowe zestawy oraz tworzyć własne. Portal przeznaczony zarówno do nauki języków obcych, jak i zwyczajnych przedmiotów szkolnych typu: biologia, matematyka, historia, a także całkiem innych rzeczy, jak prawo jazdy - wszystko zależy od pomysłowości. Muszę przyznać, że strona ta jest bardzo komercyjna, wiele usług typu: specjalne kursy, brak limitów wymaga wykupienia konta premium. Jednak podstawowe funkcje są dostępne za free, także również zachęcam do przetestowania witryny.

www.lang-8.com/
Piszesz jakieś zdanie lub najlepiej  kilku/kilkunasto- zdaniową wypowiedź w języku, którego się uczysz, a native speakerzy lub osoby znające świetnie dany język poprawiają Twoje ewentualne błędy. I w drugą stronę: to Ty poprawiasz błędy obcokrajowcowi pragnącemu poznać Twój język. Bardzo polecam tę stronkę, można poćwiczyć pisanie pełnych wypowiedzi i zdań, co z pewnością jest ważne. Dodatkowo można złapać kontakt z ciekawym obcokrajowcem. ;-)

www.internetpolyglot.com/
Również ciekawa stronka służąca do nauki poprzez zabawę czy internetowe fiszki. Spora baza językowa. Polecam wypróbowanie.

Myślę, że korzystanie z tego typu stron niezmiernie pomaga w nauce języków obcych, pomaga nam szlifować swoje umiejętności. Także zachęcam do zajrzenia.

***

I to miało być wszystko, jednak dostałam nominację od

Nominacja do Liebster Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za "dobrze wykonaną robotę" (i tutaj wielki znak zapytania - niby ja na to zasłużyłam!?). Jest przyznawana dla blogerów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował.

Grę tą wypatrzyłam już jakiś czas temu na kilku blogach, ale jakoś mnie do niej nie ciągnęło. Okej, jest to ciekawy sposób na dowiedzenie się czegoś o ulubionych blogerach, a także zdarzają się rzeczywiście intrygujące lub skłaniające do zastanowienia pytania. Jednak powiem szczerze, że nie chce mi się bawić w blogowe łańcuszki.
Dlatego też postanowiłam darować sobie udział w tej zabawie, przynajmniej do pewnego stopnia. Dobrze, odpowiem na pytania

środa, 30 stycznia 2013

49. Pan jest pasterzem moim!

Co do wegetarianizmu - ech, musiałam przestać. Nie dlatego, że nie chcę albo że roślinne jedzenie mi nie smakuje. Bardzo chcę być wegetarianką. Zaczęłam ograniczać mięso, jadłam je tylko na obiad co drugi dzień, bo coś jeść trzeba, a sama nie umiem gotować. Zerwałam całkowicie z szynką. Niestety, po półtora tygodnia czułam się zmęczona, a kiedy z rana zobaczyłam, że mój i tak płaski brzuch zrobił się wklęsły, stwierdziłam, że to nie tak miało wyglądać.

Obecnie staram się jeść mało mięsa, ale jednak trochę muszę. No i w piątki nie jem go wcale, połączyłam swoje chrześcijaństwo z małym wstępem do wege diety. Wierzę, że jeszcze kiedyś zostanę roślinożercą, ale to nie może być teraz z pewnej przyczyny, którą jest brak czasu. Ledwo wyrabiam się z nauką, jak mam wolny czas to odpoczywam, czytam, gram. Nie mam siły na staranne wybieranie w sklepie odpowiednich produktów oraz na naukę gotowania. Postanowiłam, że odłożę mój plan do wakacji. Kiedy już będzie luźniej, na nowo powoli spróbuję więcej czytać o wegetarianizmie, zacznę przygodę w kuchni. Teraz to nie ma sensu, jeśli nie mam czasu i robiłabym to niedokładnie, to jeszcze gorzej wpłynęłoby na mój organizm i szybko bym się wykończyła. Niemniej nadal zachęcam wszystkich do ograniczania zwierzęcych potraw.

***

W sumie od 1,5 godziny dwa razy piszę właściwą część notki. Najpierw ze szczegółami, potem bardziej ogólnie. Teraz stwierdziłam, że jednak nie, że to tylko moje i nie mogę Wam tego powiedzieć. Nie wiem, czy robię dobrze, bo przez to w nikim nie umocnię wiary. Ale trudno, może to nie moje zadanie, nie na tą chwilę. W każdym razie teraz wierzę w Boga, tak mocno, jak jeszcze nigdy przedtem. I jestem niewiarygodnie szczęśliwa, dzieją się cuda, spełniają się moje modlitwy. Już niczego nie potrzebuję, tylko tyle, by ten stan trwał na zawsze.

sobota, 12 stycznia 2013

48. To tylko zwierzęta

Ech, trochę się podniosłam, przynajmniej tymczasowo. I zaczęłam poważniej myśleć o jakiejś zmianie w sobie. Ściślej mówiąc, wybrałam wegetarianizm.

Postanowiłam: otwarcie zakomunikuję to rodzicom. Cóż, w końcu, trochę okrężną drogą, ale jednak powiedziałam, że przechodzę na roślinną dietę. Mamie nie za bardzo przypadł ten pomysł, lecz postaram się stopniowo ją przekonać. W końcu to nie tak, że przestałam całkiem jeść mięso, póki co po prostu staram się go ograniczać. Wyszukuję sobie różne przepisy w internecie, zapisałam się do akcji "Zostań wege na 30 dni!" <tutaj> i codziennie dostaję maile z nowymi jadłospisami, informacjami, itd. Naprawdę polecam, jeśli ktoś chciałby spróbować. Akcja jest całkowicie darmowa, podaje się tylko swojego maila.

Dlaczego akurat wegetarianizm? Uznałam, że na tym rzeczywiście mi zależy i że jest to wykonalne. Choć muszę uważać, przy wadze niespełna 40kg i wzroście 162cm trzeba pilnować diety. Ale wierzę, że dam radę. A poza tym, o ile nigdy wcześniej nie znałam żadnego wegetarianina, o tyle nagle po Nowym Roku zaznajomiłam się z dwiema wegetariankami (jedna chodzi do mojej klasy, druga do równoległej). Do tego w ostatnią środę, na lekcji poświęconej chowu (chowowi?) zwierząt oglądaliśmy drastyczny film dotyczący losu przemysłowych kurcząt. To, jak te pisklaki muszą się gnieździć po kilkaset w małej skrzyni, jak są traktowane i przerzucane niczym zwyczajne przedmioty, jak idą centralnie pod nóż, a ludzie patrzą na to bez żadnych emocji... Tego się nie da opisać. Na samą myśl robi mi się niedobrze, łzy ciekną po policzkach.

Chciałabym serdecznie Was zachęcić do spróbowania roślinnej diety. Ja doskonale wiem, że ciężko jest sobie wyobrazić całkowite odrzucenie ulubionej wędliny, mielonych babci czy hamburgera w McDonald's. Ale przecież to nie musi być tak wszystko naraz, można ograniczać stopniowo. Jeśli nie ze względu na zwierzęta, to może chociaż przez chęć zdrowszego odżywiania się, może zgubienia kilku kilo, może ktoś chce wspomóc ekologię. Każdy powód jest dobry. Ważne, żeby naprawdę chcieć jakoś zadziałać w tym kierunku.

"Auschwitz zaczyna się wszędzie tam, gdzie ktoś patrzy na rzeźnię i myśli: to tylko zwierzęta."

-Theodor Adorno