poniedziałek, 31 grudnia 2012

47. Upadek

Boże, błagam Cię, potrzebuję wakacji...

***

Okej, skoro kończy się właśnie przedostatni dzień dwa tysiące dwunastego roku (NIE dwutysięcznego dwunastego roku, ludzie, błagam, ogarnijcie to w końcu, bo ten mały drobiazg dziwnie wkurza mnie ponad wszystko, szczególnie płynący z ust największej i najbardziej przemądrzałej kujonki mojej klasy oraz sorki od PP), więc przydałoby się napisać jakieś postanowienia, podsumowanie, coś w ten deseń. A nawet jak by się nie przydało, dzisiaj mam zły humor i szczególną ochotę ponarzekania na siebie. I prośba: jeśli po przeczytaniu posta będziecie mieli dla mnie jakąś choćby najmniejszą radę, błagam, napiszcie mi ją w komentarzu, bo coraz bardziej wymiękam!

Może zacznę od wypisania plusów i minusów, później przyjdzie czas na komentowanie. Najpierw plusy:
- spotkałam się 3 razy z SOLEIL
- spędziłam świetne dwa dni ferii na wsi u A.
- napisałam całkiem dobrze testy gimnazjalne
- przyjęłam sakrament bierzmowania
- udało się mieć pasek na koniec gimnazjum
- poduczyłam się niemieckiego w wakacje i nadal się uczę
- poesemesowałam chwilę z SOLEIL
- liceum, które wreszcie wybrałam, okazało się raczej dobrym wyborem
- pierwsza od dawna magiczna Wigilia spędzona u babci

Minusy:
- to, czego zawsze się boję - przez schlanego Ojca nie mogłam pojechać na spotkanie z SOLEIL
- przepadły mi dwie możliwości spotkania się z SOLEIL sam na sam: na wakacjach oraz na tydzień przed odwołany został JEJ występ w moim mieście
- przeczytałam tylko niewielki fragment Nowego Testamentu
- nieodwracalnie utraciłam jedyną przyjaciółkę - Pe.
- nie potrafię już zaufać i coraz bardziej boję się ludzi
- strasznie mało czytam
- od pół roku nic nie rysowałam
- Tata nadal pije, a ja nie mam odwagi spróbować Mu pomóc
- dalej nie wiem, co chcę robić w życiu
- nie mogę się ustatkować ze swoimi poglądami
- ciągle kłócę się z tym, co robię
- nie potrafię się zmienić i czuję do siebie wstręt
- mój angielski opada na bardzo niski poziom, walczę o dwóję na semestr

Tak ogółem sporo było dobrych momentów, takich z SOLEIL, które zapamiętam do końca życia. Jednak minusów też jest dużo. Zwłaszcza ta utrata Pe., nieumiejętność ponownego zaufania i strach przed ludźmi. Cholernie siebie nienawidzę. Przyglądam się swojemu życiu i nie potrafię zrozumieć w sobie wielu rzeczy. Jedzenie mięsa jest dla mnie bestwialstwem, a mimo to nie czuję w sobie aż takiej potrzeby przejścia na wegetarianizm, nie umiem tego zrobić. Kocham i wierzę w Boga, a mimo to nie potrafię bronić wiary w każdej sytuacji, nie robię zbyt wiele, by zbliżyć się do Pana. Naprawdę dostrzegam problemy dzieci Afryki, niepełnosprawnych czy bezdomnych ludzi, ekologii, a mimo to nie robię właściwie nic, by coś zmienić. Miałam przede wszystkim uczyć się niemieckiego, geografii i matmy, a jednak nadal uczę się całkiem dobrze prawie wszystkich przedmiotów i nie mam czasu na te trzy. Znów za chwilę myślę o tym, że chcę poszerzać swoją wiedzę o świecie , a mimo to często uczę się, żeby tylko zaliczyć sprawdzian. Wiem, że to wszystko pogmatwane, w każdym razie co chwila zmienia się mój stosunek do własnej edukacji. Nie potrafię pomóc Ojcu. Mimo iż strasznie przez Niego cierpię, nie umiem się ogarnąć, zbuntować, powiedzieć Mu, co myślę o Jego pijaństwie, namówić go na pójście do psychologa.

Czuję, że tak naprawdę nic w swoim życiu nie potrafię zmienić, że nie ma ono sensu. Naprawdę chciałabym potrafić pomagać, działać w słusznej sprawie, a także zająć się swoją pasją. Lecz jakoś nie mam na to siły, odwagi, nie wiem, nie umiem tego zrobić. Czytam blogi mądrych osób i zastanawiam się, dlaczego nie potrafię być taka, jak oni, dlaczego nie potrafię głośno wyrażać swoich poglądów i skupić się na własnym hobby, rozwijać go.

Powiecie, że jestem żałosna, leniwa, dwulicowa, bezwartościowa? Przysięgam, że ja doskonale o tym wiem, sama tak o sobie myślę. Szczerze nienawidzę się za to wszystko. Nie cierpię swojego życia, a jednak nie potrafię tego zmienić. Dlaczego? Dlaczego nie mam tej siły, woli walki?

Potrzebuję natychmiastowej pomocy, gdyż sama najwyraźniej nie potrafię się podnieść z tego jakże niskiego upadku. Proszę, niech ktoś mi pomoże...

***

Boże, błagam Cię, potrzebuję wakacji od własnego życia.

10 komentarzy:

  1. Pierwsze co mi się nasunęło po skończeniu czytania posta, to to, że Ty dopiero zaczęłaś LO ja za chwilkę je kończę, a nadal czuję się kompletnie zagubiona i nie wiem co dalej. Jak wiesz dla mnie to był bardzo trudny rok, robiłam sobie wczoraj takie prywatne podsumowanie i w zasadzie wyszło ono bardzo dziwnie. Taka jedna wielka sinusoida (zdecydowanie nadużywam tego słowa!). Co gorsza, ten rok jeszcze się nie skończył, a ja już wiem, że kolejny będzie ciężki... Coż, mam Ci poradzić skoro sama nie umiem dać sobie rady ze sobą? Trzymaj się Szefa - to pomaga, chociaż czasami trudno to dostrzec i w to uwierzyć.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przez prawie dwa lata czułam się tak jak Ty i uważałam sie za tę najgorszą. Jednak teraz wiem, że takie myślenie nie ma najmniejszego sensu, bo jesteś naprawdę dużo warta! Nawet jeśli nie wszystko idzie w życiu po naszej myśli to nadal jesteśmy dużo warci i możemy zdziałać cuda! :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Wielu ludzi tak się czuję i doskonale wiem jak trudno jest zmienić siebie. Łatwo napisać "chcę się zmienić" ale dużo trudniej jest to zrobić. Wiem po sobie, a staram się to zrobić od bardzo dawna. Chciałabym schudnąć, lepiej się uczyć, mieć lepszy charakter i też nie wiem co chcę robić w życiu, a za pięć miesięcy kończę liceum, a nic nie wiem. Czuję, że mam dziury wiedzowe w głowie, mam wrażenie, że już tego nie naprawię. Potrzebujesz motywacji, potrzebujesz odnalezienia siebie w sobie i celu w życiu. I nie patrz na biedę w Afryce i inne wyżej wymienione rzeczy przez pryzmat "nie umiem im pomóc" co możesz zrobić Ty czy ja, kiedy te świnie na stołkach wielu państw nie kiwną nawet palcem, żeby im pomóc? Chciałabym Ci pomóc, bo Cię lubię, ale cholera, ja potrzebuję takiej samej pomocy, ja mogę wysłuchać. I nie myśl proszę, że Twoje życie nie ma sensu. Jeśli dostałaś życie - dostałaś jakąś misję, którą powinnaś znaleźć i wykonać. Trzymaj się ciepło :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Dziękuję, za ten link. Niedługo przeczytam;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie powinno się niczego zmieniać na siłę. Tak chyba musi być. Ja przez 3 lata namawiałam mamę na rozwód z ojcem alkoholikiem, w końcu się udało. Wstyd i to co robi jest straszne, ale my dzieci nic z tym nie możemy zrobić. Pomyśl co Ci pomaga i odnajdziesz siłę. Trzeba trochę poczekać, a wszystko się odmieni.

    OdpowiedzUsuń
  6. Po pierwsze - nie można tak źle o sobie myśleć. Po drugie - zawsze można coś zmienić, choć im starsi jesteśmy, tym wydaje nam się że mamy mniej możliwości.

    A solidna nauka wszystkich przedmiotów na dłuższą metę jest bezsensowna. Lepiej jest zajmować się tym, co nas pasjonuje:)

    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Napisałam nowy post i jak będziesz miała chwilę to Cię zapraszam!
    ju-es-ej.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale się cieszę, że wróciłaś. Sama zaniedbałam trochę swój blogowy światek i staram się to nadrobić :)

    Nie wiem, jak Ci pomóc, bo też mam ojca alkoholika i ogólnie przesrane w życiu z powodu swojego miejsca zamieszkania, skąd nie da się nigdzie dojechać w weekendy i nie mamy auta. No i jeszcze internet na limit, co już w ogóle przesada i za 2 tygodnie pewnie znów wysiądzie. Co do Conversów, to jak wspominałam na blogu, mam tylko jedną parę. Udało mi się ją zdobyć tylko dlatego, bo na 18 urodziny dostałam trochę kasy i poszalałam.

    Wcale nie uważam, byś była żałosna, czy coś w tym stylu. Każdy w życiu ma chwile zwątpienia, zastanawia się, czy jego dalszy byt na Ziemi ma jakikolwiek sens. Też należę do takich osób i nieważne, że wkrótce stuknie mi 20 - stka. Wiele razy miałam tak, że myślałam o samobójstwie, bo wciąż nie dawałam sobie z pewnymi sprawami rady i czułam się nierozumiana przez otoczenie.

    OdpowiedzUsuń
  9. Mam podobnie. Czasem zdarzają mi się jakieś zrywy, podczas których gryzę, kopię, wierzgam i taranuję wszelkie przeszkody... ale co do pijaństwa matki, nic nie skutkuje. Na spokojnie, czy po złości - wszystko jak grochem o ścianę. Dałam sobie spokój z domowym ruchem oporu, buduję wierzę samokontroli i będę trwać tak aż do wyprowadzki. Innego wyjścia nie ma, wszystko kiedyś minie.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ani mi przez myśl nie przeszło, ze jestś 'żałosna'. Pogubiłaś się troche przez te problemy, po prostu. I nie myśl o sobie jako o bezwartościowej osobie! Każdy jest wartościowy. Kazdy. A Bóg? Bóg potrzebuje nas słabych, kocha nas właśnie takimi. To On nas chce umocnić swoją siłą.
    Kiedyś miałam taki czas, że też czułam się też beznadziejnie, bezwartościowo. Wtedy zbliżyłam się do Boga, znalazłam wspólnotę. Z ludzmi o podobnych poglądach, wartościach jest naprawdę lepiej. Mogą naprawdę bardzo pomóc, choć wiadomo, ze nie rozwiążą wszystkich Twoich problemów. Kiedy właśnie miałam ten beznadziejny dla mnie czas usłyszałam pewną 'opowieść' (nie przytoczę jej idealnie, ale sens zachowam ten sam, bo to on jest tu najważniejszy), która jest symboliczna, ale wspaniale moim zdaniem obrazuje naszą sytuację słabości:
    Pewnien człowiek szedł pustynią. Obok jego śladach na piastku widać było jeszcze jedne, obok. Ślady Boga. Wszystko układało się wspaniale, był szczęśliwy. Jedak pewnego dnia wszystko zaczęło się 'sypać' czuł się źle, samotnie, był nieszczęśliwy. Nie wiedział jak to wszystko przetrwać czuł się beznadziejnie... Teraz widać było tylko ślady jednej osoby. Człowiek zawołał do Boga, zapytał dlateczego go opuścił, slaczego teraz musi iść sam. Bóg powiedział, że wcale nie opuścił człowieka, że jest przy nim, a te pojedyncze ślady są Jego. To były ślady Boga niosącego człowieka.
    Choć czujemy się samotni, bezwartoścowy, źli nie jesteśmy sami. Bóg jest przy nas, choć tego moze czasem nie odczuwamy. Bóg nas wszystkich kocha. I Ciebie też bardzo kocha!
    Trzymaj się. :)

    OdpowiedzUsuń